poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozdział 6

Wchodzę do windy i opieram się o zimną, metalową ścianę, która przyjemnie chłodzi moje nadal napięte po wysiłku mięśnie. Zamykam oczy i uspokajam oddech. Jestem z siebie dumny, mój indywidualny pokaz poszedł mi lepiej niż się tego spodziewałem.  Organizatorzy nie zwracali na mnie uwagi, ale mało mnie to obchodzi, to ich strata. Ciekawe jak poszło Katniss? Jestem pewien, że tak jak mówił Haymitch popisała się łucznictwem i nie zdziwiłbym się, gdyby zgarnęła największą ilość punktów.
Myślenie o niej sprawia mi ból, choć jestem pewien, że to tylko szczenięca miłość... A może nie? Mam jednak nadzieję, że przejdzie mi przed wyjściem na arenę co raczej jest nie możliwe. Siedzę w tym od ładnych paru lat, więc niestety wątpię aby przeszło mi w przeciągu kilku dni.
I co ja mam zrobić? Nigdy nie będę w stanie jej zabić, prędzej sam zgine niż podniose na nie rękę. Jedno jest pewne - nie przetrwam igrzysk, ale Katniss tak, ona ma szansę. Chce jej pomóc, przybliżyć ją do zwycięstwa. Tylko jak? Potrzebuję pomocy, potrzebuję...
Drzwi windy otwierają się z cichym piskiem. Wchodzę do salonu, a na kanapie zauważam Haymitcha, uważnie studiującego jakiś dokument.
To jest to.
- Proszę Pana - podchodzę do mężczyzny - Muszę z panem porozmawiać, to ważne.
Haymitch patrzy na mnie zaspanym wzrokiem, a w końcu bierze głęboki wdech i mówi:
-No dobra, ale nie teraz. Jestem zajęty.
- Za godzinę? - pytam z nadzieją w głosie.
- Półtorej.
- Dobrze, dziękuję.
- Zawsze do usług - rzuca Haymitch i znów zatapia się w lekturze.
Kieruję się do mojego pokoju, ale nie umiem zachować spokoju. Trzęsę się z podniecenia, gdyż w mojej głowie zrodził się pomysł. Pomysł, który może ocalić życie Katniss. Muszę natychmiast porozmawiać o nim z mentorem.
Wchodzę do pokoju, zrzucam z siebie przepocony strój treningowy i wskakuję pod prysznic. Pozwalam, aby woda zmyła ze mnie wszystkie nerwy i stres.
Woda jest moim ulubionym żywiołem. Uwielbiam jej dotyk na mojej skórze, zimne krople zawsze przywracają mi trzeźwe myślenie, a teraz potrzebuję jasnych myśli jak tlenu.
Mój świat obrócił się nagle o sto osiemdziesiąt stopni, przez co życie straciło równowagę i zapadło się pod dymiącymi gruzami, na których rząd i prezydent postawili swoją flagę, trafiony - zatopiony. Jestem ich własnością, poprawka - oni myślą, że mają w garści mnie i innych uczestników Igrzysk, ale mylą się, nie jesteśmy bydłem, które można oznakować i zamknąć w ciasnych klatkach, jakimi są nasze dystrykty. Odebrali nam wolność i człowieczeństwo, ale nie mogą wyssać z nas ducha, który prędzej czy później się zamanifestuje. Miłość jest uważana za przekleństwo, skazę, która obezwładnia nasze życie. To słabość, która zamyka nas w swojej pięści i nie pozwala się wyrwać. Jesteśmy zmuszeni dusić się w jej wnętrzu, bez możliwości wyjrzenia na świat, który ciągle biegnie do przodu, a my zostajemy w tyle powtarzając "kocham".
Wykorzystam moją słabość, obrócę ją przeciwko moim wrogom. Katniss będzie bezpieczna, zarzucę na nią sieć domniemanego kłamstwa, która ochroni ją przed złem Igrzysk i tylko ja oraz Haymitch będziemy znali prawdę. Wiem, że opowiadając mentorowi o moich uczuciach, będę czuł zażenowanie, a moje policzki zapłoną czerwienią, jednak nie zamierzam go okłamywać. Muszę być z nim szczery, choćby miałoby to mnie kosztować chwile okrutnego wstydu.
Przebieram się w czyste ubrania i wychodzę na korytarz, słyszę trzask drzwi, dobiegający z jego drugiego końca. To Katniss, wróciła z pokazu. Jestem ciekawy jak jej poszło jednak trzaskanie drzwiami pozwala mi przyjąć myśl, że nie najlepiej.
Wiem, że nie powinienem, ale kieruję kroki w stronę jej sypialni. Staję pod drzwiami i wstrzymuję oddech. Słyszę szloch, który łapie mnie za serce. Robi mi się słabo, a w piersi czuję nieprzyjemne pulsowanie. Tępy ból wzmaga się wraz z upływającymi minutami. Katniss ciągle płacze, czuję jej słone łzy, tak jakby spływały po mojej twarzy, ona cierpi, a ja nie mogę jej pomóc. Naciskam delikatnie na klamkę. Zamknięte, spodziewałem się tego. Nie odważam się zapukać, czy cokolwiek powiedzieć. Powoli odsuwam się od drzwi i biorę głęboki oddech. To nie jest dobre, Katniss o tym nie wie, ale z każda minuta, każda sekunda, jaką spędzam w jej obecności, czy chociażby w świadomości, że dziewczyna znajduje się za ścianą, przybliża mnie do niej. Żadne uczucie nie może łączyć trybutów, chyba że tym uczuciem jest nienawiść. Ja jednak darze Katniss jej synonimem, który niedługo rozerwie moje serce na strzępy.
Żwawym krokiem ruszam do salonu, muszę porozmawiać z Haymitchem. Podzielę się z nim planem, który niedawno zrodził się w moim sercu. Mam nadzieję, że mentor mnie wysłucha i spełni moje oczekiwania. Tylko jedna osoba może przetrwać, tylko jedna osoba wróci do domu, a ja już podczas dożynek wytypowałem swojego faworyta i zrobię wszystko, aby przeżył.
- Nareszcie jesteś - burczy Haymitch i odkłada gazetę. Opiera się łokciami o kolana i wpatruje się niecierpliwie w moją twarz. Siadam naprzeciwko na wygodnym fotelu i przybieram podobną pozę.
- Chodzi o taktykę - wypalam i dopiero później przychodzi mi na myśl, że mogłem zacząć jakoś łagodniej. Coś w stylu "Jak mija dzień?", albo "Pokaz poszedł mi świetnie".
- Taktykę? - mentor podnosi brwi, jednak widzę, że go zainteresowałem.
- Tak - potwierdzam - Tylko jedna osoba może wygrać, to znaczy przetrwać Igrzyska.
- Jak do tego doszedłeś? - sarka złośliwie.
- Chcę, aby tą osobą była Katniss, a pan musi mi w tym pomóc... Proszę.
- Od tego tu jestem, ale... - Haymitch opiera się o poduszki i lustruje mnie dziwnym wzrokiem - Czemu ona? Mogę pomóc przetrwać tobie, dlaczego prosisz mnie o pomoc dla Katniss?
Przełykam ślinę i wbijam wzrok w podłogę, czuję że moje policzki płoną. To jest trudniejsze niż myślałem.
- Aaa, rozumiem - Haymitch uśmiecha się szeroko - Zależy ci na niej - to mówiąc mężczyzna wybucha śmiechem.
- Co w tym takiego śmiesznego - burczę.
- Chłopcze - Haymitch poważnieje - To nieprawdopodobne, niemożliwe. Ta dziewczyna nawet na ciebie nie spojrzy, a ty chcesz poświęcać dla niej życie? A ja mam ci w tym pomóc, czuję się jak morderca.
- Mam plan - mówię odważnie - I mam gdzieś, że Katniss nie darzy mnie żadnym ciepłym uczuciem, naprawdę. Ona... Ona jest mi bardzo bliska, znamy się od dzieciństwa i nie pozwolę, aby ktoś zrobił jej krzywdę. Może pan tego nie rozumie, ale ważne, że ja rozumiem...
- Dobra, zrozumiałem - przerywa mi Haymitch, podnosząc ręce w górę na znak protestu - Chcesz pomóc tej dziewczynie i masz plan. Wydajesz się być bystry, więc nie pozostaje mi nic innego jak wysłuchać cię i w miarę możliwości pomóc.
Kamień spada mi z serca, kiedy słyszę słowa mentora. Uśmiecham się szeroko i nabieram głęboko powietrza.
- Sponsorzy muszą się dowiedzieć, że jesteśmy w sobie zakochani - zaczynam, ale Haymitch mi przerywa:
- Nie jesteście, to jednostronne uczucie.
- Trochę kłamstwa nie zaszkodzi - kontynuuję, a na twarzy Haymitcha wykwita łobuzerski uśmiech - Oni muszę myśleć, że łączy nas miłość. Wielka, dramatyczna i prawdziwa miłość. A potem... Wykorzystam ich własną broń. Uwierzą we mnie i Katniss, uwierzą w nasze uczucie, a ja przekreślę ich myśli jednym posunięciem.
- Jednym? No nieźle. Czasem ciężko jest cokolwiek wybić sponsorom z głowy.
- Przyłączę się do karierowców. - Haymich dostaje nagłego ataku kaszlu.
- Żartujesz sobie, prawda? Oni chcą zabijać, zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę. Chcą wygrać, ścigają każdego trybuta i... - mentor zastyga w bezruchu, a następnie kręci z niedowierzania głową - Genialne.
- Odciągnę ich od Katniss, będę zwodził ich za nos tak długo, aż mnie nie zabiją - kończę, a po plecach przebiega mi zimny dreszcz.
- Pomogę ci - Haymitch ściska moją dłoń.
Effie wbiega do pokoju, ślizgając się na obcasach, przerywając naszą rozmowę. Odskakuję od Haymitcha i wbijam wzrok w podłogę, mam nadzieję, że Effie nic nie zauważyła.
- Coś jest z nią nie tak - mówi cieniutkim głosikiem - Przechodząc obok jej sypialni usłyszałam tłumiony szloch, zrób coś! - Trinket rzuca mentorowi wyzywające spojrzenie.
- Niby co mam zrobić? - odburkuje Haymitch - Popłacze sobie, a potem jej przejdzie, kobiety tak mają.
Effie tupie nogą i odwraca się na pięcie, rusza wgłąb korytarza.
- No dobra - jęczy mentor i podnosi się z kanapy - Sprawdzę co z naszą dziewczynką - to mówiąc opuszcza salon i pozostawia mnie sam na sam z moimi myślami.

...

Jak zwykle, pojawiam się na kolacji jako pierwszy. Zajmuję moje miejsce i w ciszy czekam na resztę. Obserwuję ze smutkiem niemych służących, którzy krzątają się wokoło stołu. Zatrzymuję spojrzenie na młodej dziewczynie, która nie może być ode mnie starsza. Jej oczy prześlizgują się po mojej osobie, a ja dostrzegam w nich żałość i bezsens. Może na pierwszy rzut oka tego nie widać, ale jesteśmy do siebie podobni. Oboje zostaliśmy pozbawieni wolnej woli, jesteśmy marionetkami w rękach władzy, jej niemy krzyk brzęczy w moich uszach, a ja nie jestem w stanie jemu zapobiec. 
W jadalni pojawiają się Effie, Haymitch oraz styliści - Cinna i Portia. Witam się z nimi skinięciem głowy, a Portia posyła mi blady uśmiech.
Ostatnia zjawia się Katniss, która wbija wzrok w podłogę i nie odzywa się ani słowem.
Awoksi podają kolację. Dziś raczymy się zupą rybną, którą zjadam w kilka minut. Nienawidzę tego miasta, ale muszę przyznać jedno - jedzenie w Kapitolu jest wyśmienite. 
Dorośli trajkoczą o prognozie pogody, a Katniss nareszcie ponosi wzrok znad swoich rąk. Spogląda mi znacząco w oczy, a ja nie mam pojęcia o co jej chodzi, więc pytająco podnoszę brwi. Może ma to związek z indywidualnym pokazem? Katniss w odpowiedzi lekko kręci głową, nic więcej. Pozostawia mnie bez odpowiedzi, a ja zaczynam się martwić. Coś się stało. 
Kiedy pojawia się główne danie, słyszę głos Haymitcha:
- No dobra, koniec paplaniny. Teraz mówcie, jak kiepsko wam
dzisiaj poszło?
Odzywam się pierwszy.
- Mało kto zwrócił na mnie uwagę, ale porzucałem sobie ciężkimi przedmiotami, aż nie kazali mi iść. Myślę, że dobrze mi poszło.
Haymitch skina na mnie głową, chwaląc mnie bez słowa. Następnie zwraca się do Katniss:
- A ty skarbie?
- Strzeliłam do organizatorów.
Wszyscy zamierają. Zamieram z widelcem w dłoni i wbijam wzrok w dziewczynę.
- Co takiego? — Zgroza w głosie Effie wywołuje u mnie zimny dreszcz.
-  Strzeliłam do nich z łuku. Właściwie niezupełnie do nich, raczej w ich kierunku. Strzelałam normalnie, ale ignorowali mnie jak Peetę, więc... Szlag mnie trafił i posłałam strzałę prosto w jabłko w pysku tej cholernej pieczonej świni
- Co powiedzieli? — dopytuje się Cinna ostrożnie.
- Nic. Nie wiem. Od razu wyszłam z sali.
- Nie czekałaś na pozwolenie? — Effie wstrzymuje oddech.
- Sama sobie udzieliłam pozwolenia.
- No i wszystko jasne — mówi Haymitch. Smaruje bułkę masłem.
- Aresztują mnie? — niepokoi się Katniss, a ja na samą myśl o jej aresztowaniu tracę apetyt i odsuwam od siebie talerz.
- Mocno wątpię. Na tym etapie zastąpienie cię inną dziewczyną byłoby bardzo kłopotliwe — oświadcza.
- A co z moją rodziną? - dopytuje się Katniss -  Zostaną ukarane?
- Mało prawdopodobne - odpowiada Haymitch - To nie miałoby sensu.
Katniss wypuszcza powietrze z ulgą i opada na krzesło, ale i tak widzę, że jest cała spięta. Chciałbym ją pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. 
Haymitch i Effie nie dają jej jednak spokoju, wypytują ją o wszystko co wydarzyło się na pokazie, a kiedy Katniss wspomina, że jeden ze sponsorów wpadł do misy z ponczem, wszyscy wybuchamy śmiechem, który śmiesznie brzmi w moich ustach, tak dawno się nie śmiałem. Nie miałem powodu.
Po kolacji wszyscy przechodzimy do salonu, by obejrzeć podsumowanie pokazów, w których poznamy wynik jaki otrzymał każdy z trybutów. Kiedy przychodzi moja kolej, trzęsę się jak osika. Moje serce galopuje z niewyobrażalną prędkością, a kiedy Ceasar Flickerman ogłasza, że otrzymałem osiem punktów, co jest kosmicznym wynikiem oddycham z ulgą i zamykam oczy. Te punkty pomogą mi ocalić Katniss, chociaż sama z całą pewnością sobie poradzi, gdyż otrzymuje jedenaście punktów. 
Effie piszczy, wszyscy wiwatują i klepią mnie i dziewczynę po plecach. Gratulujemy sobie nawzajem, ja i Katniss. Kiedy jednak dochodzimy do wniosku, że oboje będziemy walczyli przeciwko sobie na arenie, Katniss zrywa się z kanapy i ucieka do swojego pokoju. Idę za nią jednak zatrzymuję się przed jej drzwiami, a głos więźnie mi w gardle? Co bym miał jej powiedzieć? Dogadalibyśmy się kto kogo zabije? To śmieszne, co ja sobie w ogóle wyobrażam, jestem żałosny.
Wracam do pokoju i zapadam w niespokojny sen, którego główną bohaterką jest Katniss.


...

Rankiem budzi mnie głos Effie, która oznajmia, że dziś czeka mnie kolejny "wielki, wielki, wielki dzień". Biorę szybki prysznic, ubieram się i powlekając nogami kieruję się do jadalni, gdzie przy wielkim stole siedzi już moja opiekunka i Haymitch.
- Dzień dobry - mówię i zajmuję moje miejsce.
- Dobry, dobry - odpowiada Haymitch i nalewa sobie czegoś śmierdzącego do kieliszka.
Nakładam sobie porcję pysznej jagnięciny, ale muszę przerwać jedzenie, aby pozdrowić Katniss, która pojawiła się właśnie na śniadaniu.
Posyła mi znużone spojrzenie i zabiera się za potrawkę. Kiedy kończymy jeść, Katniss podnosi wzrok znad talerza i wbija go w Haymitcha.
- No, dobra - odzywa się. - Co jest grane? Dzisiaj będziemy się uczyli, jak dobrze wypaść podczas prezentacji, tak?
- Zgadza się — potwierdza Haymitch.
- Nie musimy czekać do końca śniadania. Mogę jednocześnie słuchać i jeść — oświadcza.
- Nastąpiła zmiana planów. Chodzi o naszą obecną taktykę - wyjaśnia Haymitch.
- A konkretnie? - pyta, a ja kulę się na krześlę, boję się jej reakcji.
Haymitch obrzuca mnie niezrozumianym spojrzeniem, wzrusza ramionami i oświadcza:
- Peeta poprosił o oddzielne szkolenie.











poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 5

Budzę się spocony i zgrzany. Całą noc nękały mnie koszmary. Śniło mi się, że moi rodzice i bracia trafili na arenę razem ze mną, a ja aby przeżyć muszę ich zabić. Jestem pewien, że nie postąpił bym tak podle w takiej sytuacji. Wolałbym oddać za nich życie niż patrzeć jak umierają. Bo czym jest życie bez bliskich Ci osób? Niczym, a ja wolę umrzeć niż żyć w nicości. Jednak moja rodzina nie była jedynymi trybutami, stojacymi mi na drodze do wygranej. Aby przeżyć i wyjść cało z areny w moim śnie, musiałem również zabić Katniss, pozbawić życia jedyną osobę, która jest teraz ze mną dostatecznie lub chociaż znajduje się w tej samej sytuacji i wie co czuję. Perspektywa zabicia dziewczyny jest dla mnie okrutnie bolesna, nie wiem czemu reaguję tak na myśl o jej śmierci, jednak wiem, że za nią także oddałbym życie. Szczerze mówiąc nie jestem w stanie zabić nikogo, nawet w samoobronie. Nie rozumiem jak niektórzy trybuci zabijają innych z zimną krwią, a do tego cieszą się z tego i uważają, że był to ich sukces. Nie wiem co tak wspaniałego jest w zabójstwie niewinnych osób, ja nigdy nie zdobyłbym się na coś takiego.
Jestem słaby. Wiem o tym. Może nie fizycznie, jednak moja psychika kuleje i brak mi jakichkolwiek szans na przeżycie tych Igrzysk. Jeśli jednak nie jestem w stanie pomóc samemu sobie, to może przydam się innym? Chciałbym umrzeć z wiedzą, że pomogę komuś innemu przeżyć. Chcę pomóc Katniss, chcę aby ta dziewczyna wróciła do domu, do rodziny. Bez niej jej matka i siostra zginą, nie poradzą sobie, więc zabójca Katniss będzie miał trzy osoby, zamiast jednej na sumieniu.
Tak, pomogę jej. Jestem tego pewien. Muszę jednak wymyślić jakiś sposób, gdyż wiem, że duma Katniss nie pozwoli jej przyjąć ode mnie tak wielkiego daru, jakim jest moje życie. Poświęcę się dla niej, jednak musi mi ona na to w choć małej części pozwolić.
-Peeta! - słyszę pisk panny Trinket - Śniadanie, pośpiesz się, już jesteś spóźniony.
-Dobrze! - odkrzykuje i zsuwam się z ciepłego łóżka. Idę do łazienki i biorę szybko prysznic, aby się odświeżyć i aby oczyścić umysł. Koszmary nie znikają, jednak udaje mi się zepchnąć się na drugi plan. Zakładam ubrania przygotowane na krześle i szarpię klamkę. Wybieram na korytarz i wpadam w Haymitcha.
-Spokojnie - Haymitch zanosi się śmiechem - Jedzenia starczy dla każdego.
- Przepraszam - odchrzakuję i poprawiam pogniecioną koszulkę.
-Jak się spało? – zagaduje Haymitch. Zauważam, że mentor jest dzisiaj wyjątkowo miły i… Trzeźwy. Nie, to nie może być prawda.
-Bardzo dobrze – kłamię i przywołuje na twarz grymas przypominający uśmiech.
-To dobrze – podsumowuje Haymitch.
Nie odzywamy się więcej do siebie i w ciszy docieramy do jadalni. Przy stole siedzi już Katniss i zajada się przeróżnymi smakołykami. Na samą myśl o śniadaniu burczy mi w brzuchu. Uśmiecham się do dziewczyny i podchodzę do specjalnie przygotowanego stołu, aby nałożyć sobie porcję jedzenia.
-Miłego dnia skarbie – rzuca Haymitch i puszcza do Katniss oczko, na co dziewczyna krzywi się z niesmakiem.
Współczuję Katniss, gdyż chyba bym oszalał, gdyby ktoś traktował mnie tak protekcjonalnie i zwracał się do mnie per „skarbie”. Siadam przy stole i zabieram się za jedzenie. Mój talerz jest zapełniony aż po brzegi. Jajka, kiełbaski, sałatka. Nie wiem, czy będę w stanie zjeść to wszystko, ale z zapałem zabieram się do roboty.
Napycham sobie usta i podnoszę głowę, aby sprawdzić co robią inni. Katniss jeździ widelcem po talerzu i zerka z ukosa na naszego mentora. Dopiero teraz zauważam, że ja i dziewczyna jesteśmy prawie identycznie ubrani. Nie czuję się z tym dobrze, gdyż nie chcę, aby Portia i Cinna robili z nas bliźniaków, ale nie mogę się sprzeciwiać. Obiecaliśmy Haymitchowi, że nie będziemy marudzić i chociaż widzę, że żadnemu z nas podobieństwo nie jest na rękę, nie odzywam się.
Spoglądam na Haymitcha, który pochłonął właśnie sporą porcję wołowiny. Wzdycha i w końcu odsuwa talerz. Z kieszeni wyciąga butelkę, przez dłuższą chwilę pije, a następnie opiera się łokciami na stół. No tak, mogłem się tego spodziewać. Nasz mentor nigdy nie był i zapewne nie zamierza jeszcze przez długi czas być trzeźwym.
- Do rzeczy – odzywa się – Szkolenie. Jeśli chcecie to na początek mogę was uczyć osobno. Musicie teraz zdecydować.
-Dlaczego mielibyśmy się uczyć osobno? – pyta Katniss.
-Czasem się zdarza, że ktoś dysponuje jakąś skrywaną umiejętnością, z która nie chcę się zdradzić – tłumaczy Haymitch.
Wymieniam z Katniss spojrzenia.
- Nie skrywam żadnych szczególnych umiejętności – mówię – A twoje już znam, prawda? Chodzi o to, że zjadłem już niejedną twoją wiewiórkę.
Katniss piorunuje mnie wzrokiem, jakbym powiedział coś niestosownego. Może nie zdawała sobie sprawy, że jej zdobycze stawały się moim pożywieniem?
- Może nas pan uczyć razem – mówi Katniss po krótkiej przerwie.
- Nie ma sprawy. Skoro tak, powiedzcie mi co potraficie – Haymitch patrzy na nas wyczekująco.
Czuję nie miłe ukłucie. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie potrafię. Jestem bezużyteczny. Po raz kolejny udowadniam sobie, że nie poradzę sobie na arenie. Katniss to co innego. Jest szybka, sprawna fizycznie i przede wszystkim doskonale strzela z łuku. Na pewno sobie poradzi, przynajmniej jedno z nas da radę.
- Ja nic nie potrafię – oświadczam starając się zatuszować smutek w moim głosie – Pieczenia chleba nie liczę.
- I słusznie. A ty, Katniss? Wiem, że nieźle władasz nożem.
- Tak sobie, ale umiem polować – wyjaśnia dziewczyna – Strzelam z łuku.
-Dobrze sobie radzisz na łowach?
Katniss robi zamyśloną minę. Pewnie zastanawia się nad pytaniem mentora i kalkuluje swoje umiejętności. Nie wiem czemu tak długo jej to zajmuje. Przecież jest świetna.
- Nie najgorzej – mówi dziewczyna, a ja przewracam oczami. Ach, ta skromność.
- Jest świetna – dopowiadam starając się zabrzmieć pewnie – Mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Od niego wiem, że nigdy nie przeszyła strzałą ciała. Zawsze trafia prosto w oko. Potrafi położyć nawet jelenia.
- Co ty wygadujesz? – pyta Katniss podejrzliwie.
- Sama zadaj sobie to pytanie – odpowiadam – Jeśli on ma ci jakoś pomóc to przecież musi poznać twoje umiejętności, a przecież masz się czym chwalić.
- Może lepiej opowiesz coś o sobie? – warczy Katniss. Nie mam pojęcia co ją tak zirytowało, przecież chciałem jej pomóc – Widziałam cię na rynku. Bez trudu dźwigasz kilkudziesięciokilowe worki z mąką. Czemu o tym nie wspomnisz? To nie byle co.
-Jasne. Jestem pewien, że na arenie będzie mnóstwo worków z mąką, żebym sobie nimi porzucał w ludzi – odparowuje – Przenosząc ciężary, nie nauczysz się walczyć z wrogiem, dobrze o tym wiesz.
-Jest dobry w zapasach – dorzuca Katniss i patrzy wyczekująco na Haymitcha.
-Jaki z tego pożytek? – cedzę z niesmakiem. Ta rozmowa zbacza na niewłaściwy tor. Jestem pewien, że nie wygram, nie przeżyję, a Katniss budzi we mnie niepotrzebną nadzieję.
- Na igrzyskach zawsze dochodzi do walki wręcz – mówi Katniss patrząc mi w oczy – Wystarczy, że zdobędziesz noż, a twoje szanse całkowicie wzrosną. Jeśli ja zostanę zaatakowana, będzie po mnie.
Zabolało. Myśl, że Katniss miałaby zginąć na arenie sprawia mi ból. Zaciskam oczy i staram się opanować. Jednak moja wyobraźnia podsuwa mi obrazy martwej dziewczyny. Nie mogę, nie mogę, nie mogę…
- Nikt cię nie zaatakuję! – wybucham – Zaszyjesz się gdzieś na drzewie i będziesz odstrzeliwała wrogów z łuku – przerywam, aby nabrać powietrza. Głos mi się łamie – W iesz co powiedziała moja mama? Byłem pewien, że chce mnie pocieszyć, mówiąc, że Dystrykt Dwunasty może się w końcu doczekać zwycięzcy. Dopiero później dotarło do mnie, że nie chodziło jej o mnie, tylko o ciebie!
Ulżyło mi kiedy to z siebie wyrzuciłem, jednak myśl, że własna matka we mnie nie wierzy, sprawia że odechciewa mi się o cokolwiek walczyć. Tracę wolę walki i chęć życia. Nigdy nie czułem się tak okropnie jak w tym momencie.
- E tam – Katniss macha lekceważąco ręką – Miała na myśli ciebie i tyle.
Teraz już całkowicie się pogubiłem. Nie wiem, czy Katniss powiedziała to ze względu na mnie, gdyż chciała mnie pocieszyć, czy po prostu jej duma nie pozwoliła jej przyjąć do wiadomości, że ktokolwiek tak się o niej wyrazić. Choć znam ją od wielu lat, Katniss Everdeen nadal jest dla mnie zagadką, z która niedługo będę musiał się zmierzyć.
- Powiedziała: „Przeżyje, poradzi sobie. To urodzona zwyciężczyni”.
Zamykam tym dziewczynie usta. Katniss dostrzega cierpienie w moich oczach, gdyż jej wzrok mięknie. Przez chwilę nikt nic nie mówi. Jest mi trochę głupio, gdyż prawie rozkleiłem się przy mentorze i dziewczynie, jednak nie przywiązuje do tego zbytniej uwagi. Musiałem to powiedzieć, musiałem zrzucić z siebie ten ciężar.
Po chwili Katniss podnosi wzrok, a ja widzę, że jej wargi drżą, kiedy mówi:
-Przeżyłam, bo kiedyś ktoś mi pomógł.
Spuszczam wzrok i wbijam go w bułkę, którą Katniss trzyma w swoich dłoniach. Czyli pamięta. Przypominam sobie tyły piekarni, zimny deszcz i jej udręczone spojrzenie.
Nabieram powietrza i przyjmuję kamienny wyraz twarzy.
-Na arenie też ci pomogą – wzruszam ramionami – Sponsorzy będą biegli ci z pomocą.
- Tak samo mnie, jak i tobie – dopowiada dziewczyna, świdrując mnie wzrokiem.
-Ona nie ma pojęcia! – zwracam się do Haymitcha – Nie wie, jak ludzie na nią reagują.
Opuszczam wzrok i wbijam go w stół. Nie chcę patrzeć na Katniss. Ona chyba naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że stała się ulubienicą tłumu. Zgłaszając się za siostrę, podbiła ich serca. Ludzie wiedzą, że Katniss Everdeen nie podda się bez walki, dlatego jestem pewien, że już teraz ma ona wielu sponsorów, którzy w każdym momencie zechcą przybiec jej z pomocą. Irytuje mnie jej niewiedza. Powinna o tym wiedzieć, ale wzniosła wokoło siebie mury i nie dopuszcza do siebie, żadnej informacji. Wiem także, że chce ona działać na własną rękę. Jest samowystarczalna i przesadnie skromna. Jej skromność zaczyna mi już działać na nerwy, chociaż wiem, że nie mam powodów do złości.
Po jakiej minucie Haymitch zabiera głos.
-No proszę interesujące. Katniss nie mogę dać ci gwarancji, że na arenie pojawią się łuki i strzały, ale podczas indywidualnego pokazu przed organizatorami powinnaś zademonstrować swoje umiejętności. Do tego czasu trzymaj się z dala od łucznicta.
Katniss pyta Katniss jak radzi sobie z zastawianiem pułapek, ale ja przestaję ich słuchać. Na chwilę zamykam się w sobie, gdyż muszę zebrać wszystkie myśli. Chwila ciszy, zawsze odświeża mój umysł, więc po kilku minutach powracam do rozmowy. Trafiam w idealny moment, gdyż właśnie teraz Haymitch zwraca mi uwagę, że nie powinnam lekceważyć mojej siły.
- W ośrodku szkoleniowym mają przyzwoite ciężary, ale trzymaj się od nich z daleka, dobrze? – kiwam głową – Zajmijcie się jakimiś innymi, dawniej nie znanymi przez wam umiejętnościami. Nauczcie się posługiwać mieczem, rozpalać ognisko, czy wiązać przyzwoite węzły. To naprawdę wam się przyda. Wszystko jasne?
Zgodnie kiwamy głowami.
- Jeszcze jedna sprawa – przypomina sobie Haymitch – Chcę, żebyście w miejscach publicznych cały czas trzymali koło siebie – Oboje zaczynamy protestować, ale Haymitch wali otwartą dłonią w stół – Przez cały czas! Bezdyskusyjnie! Wszyscy mają widzieć jak okazujecie sobie sympatię, uwierzcie – to wam pomoże! A teraz żegnam. O dziesiątej przy windzie spotkacie się z Effie. Zabierze was na szkolenie.
Wstaję od stołu i szybko odchodzę do mojego pokoju. Jestem zły, jest mi smutno… Czuję się beznadziejnie. Rzucam się na łóżko i staram się poukładać myśli, ale słabo mi to idzie. W sumie publiczne okazywanie sympatii tak bardzo mi nie przeszkadza, gdyż naprawdę ją lubię jednak boli mnie to, jak zachowuje się w stosunku do mnie. Robi mi niepotrzebną nadzieję, a przecież wie, że przeżyje tylko jedna osoba i mam świadomość, że oboje zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby było to jedno z nas. Zdaję sobie sprawę, że lepiej by było gdyby to ona wygrała. Jednak wiem, że Katniss nie pozwoli sobie pomóc, co dopiero oddać za nią życię, Muszę coś wymyślić, musze jej pomóc, jednak ona nie może o tym wiedzieć. Po chwili wpadam na genialny pomysł. Wszystko będzie miało odwrotne skutki jak na początku zamierzałem, może nawet umrę będąc przez nią znienawidzoną, ale nie przeszkadza mi to. Mam plan i będę się go trzymał do końca.
Kiedy dochodzi dziesiąta idę do łazienki i myję zęby. Wizja spotkania się z innymi trybutami wcale nie jest mi na rękę, jednak nie mam wyjścia.
Gdy nadchodzi pora spotykam się z Katniss i Effie, i razem ruszamy do Sali treningowej.
Sals ta mieści się na podziemnych kondygnacjach, ale dzięki windom docieramy tam w niecałą minutę. Choć wstyd mi się do tego przyznać to przejażdżka wywołuje u mnie wielką radość.
Wchodzimy do Sali i przyglądamy się rywalom. Tylko ja i Katniss jesteśmy ubrani tak samo.
Dołączamy do kręgu trybutów, tłoczących się wokoło Atali – kobiety, która tłumaczy nam zasady treningów. Odczytuje ona nazwy stanowisk, a ja spoglądam na Katniss. Przygląda się ona innym trybutom, a po jej minie odgaduję, że nie jest ona zadowolona. Ale nie dziwię się jej. Są oni wysocy, silnie zbudowani, a ich wzrok zdradza, że zrobią wszystko, aby wygrać. Są w stanie zabić każdego, kto stanie im na drodze.
Atala kończy swój monolog, a wszyscy rozchodzą się do wybranych stanowisk.
-Od czego chciałabyś zacząć? – pytam Katniss.
- Możemy zawiązać kilka węzłów.
- Nie ma sprawy.
Trener widocznie cieszy się z przybycia kursantów i od razu bierzemy się do pracy. Nie idzie mi źle jednak sprawne palce Katniss lepiej radzą sobie z grubymi sznurami. Przez okrągłą godzinę uczymy się zastawiać jedną pułapkę, dzięki czemu opanowujemy to do perfekcji.
Później przechodzimy do stanowiska kamuflażu, co mnie niezwykle interesuje. Trener kamuflażu nie kryje entuzjazmu dla moich osiągnięć.
- Robię torty – tłumaczę kiedy widzę zafascynowaną minę Katniss, kiedy patrzy na moje osiągnięcia.
-Zobaczymy, czy wrogów ubijesz równie dobrze jak śmietanę – zauważa kąśliwie.
Parskam śmiechem. Cieszę się, że chociaż przez chwilę umiemy się ze sobą dogadać. Może nie będzie tak źle jak to sobie na początku wyobrażałem.
Przez kolejne trzy dni spokojnie zaliczamy kolejne stanowiska, mijając łucznictwo i ciężary. Potrafimy sprawnie rozpalić ognisko, dobrze miotamy nożami i budujemy szałasy.
Trzeciego dnia szkolenia wywołują nas z lunchu na indywidualne pokazy przed organizatorami. Dystrykt po dystrykcie, najpierw chłopak potem dziewczyna. Wychodzi na to, że będę przedostatni.
Razem z Katniss snuję się po jadalni i w ciszy czekamy na naszą kolej. Kiedy zostajemy sami wymieniamy spojrzenia pełne obaw, nadziei i zdenerwowania. Siedzimy w milczeniu, aż w końcu pada nazwisko Mellark. Wstaję.
-Pamiętaj co mówił Haymitch, żebyś pokazał swoją siłę – mówi Katniss, ale sprawia wrażenie jakby nie chciała tego powiedzieć.
- Dzięki, będę pamiętał – mówię – A ty.. Strzelaj celnie.
Katniss kiwa głową. Wchodzę na wielką salę. Na trybunach siedzą organizatorzy i inni wysoko postawieni ludzie. Wydają się jednak znużeni i tylko kilka osób zauważa moje wejście. Przełykam ślinę i kieruję się do stanowiska z ciężarami. Teraz albo nigdy, mówię sobie i chwytam za największy i ewidentnie najcięższy ciężar. Nie uginam się jednak i zdaję sobie sprawę, że nie jest tak źle, dźwigałem cięższe worki.
Staję na wyznaczonej linii i biorę zamach. Rzucam najmocniej jak umiem, a ciężar ląduje w sporej odległości ode mnie. Jestem zadowolony z mojego wyniku i spoglądam ukradkiem na sponsorów. Kiwają oni głowami, a wielu z nich rozmawia ze sobą szeptem, wskazując na mnie palcem.
Powtarzam cały proces jeszcze trzy razy, za każdym razem pobijając poprzednią odległość. Ostatni rzut jest tak silny, że ciężar spada poza wyznaczonym polem. Jestem z siebie naprawdę dumny.
- Dziękujemy – jeden z organizatorów zwraca się do mnie wyjątkowo ciepłym głosem – Możesz iść.
Skinam głową i odwracam się na pięcie. Maszeruję do wyjścia i wsiadam do winy. Dopiero kiedy nikt na mnie nie patrzy, pozwalam sobie na tryumfalny uśmiech.



Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału :)
Zapraszam do komentowania - to naprawdę jest mi potrzebne! ;)

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 4

Parada dobiegła końca. Zebraliśmy jeszcze wiele gratulacji, po czym Haymitch zaprowadził nas do windy, do której wsiedliśmy w ciszy. O dziwo Haymitch nie miał nam nic do powiedzenia. Ewidentnie wykonaliśmy wszystko jak należy i nasza postawa nie wymagała komentarza mentora.
Kiedy drzwi się zamknęły oparłem się o metalową ścianę windy i wbiłem wzrok w podłogę. Nie chciałem patrzeć na Katniss, byłem zbyt przejęty ubiegłymi wydarzeniami. Ciągle myślałem o pocałunku, który złożyła ona na moim policzku. Nie wydaje mi się, aby był to szczery gest. Myślę, że dziewczyna zrobiła to dla większego show... A może jednak? Może Katniss zależy na mnie, tak jak mi z wielu powodów zależy na niej. Nie mam jednak takiej pewności, więc zachowam moje przemyślenia dla siebie.
Winda rusza, a mi żołądek podchodzi do gardła. Nigdy w życiu nie jechałem windą, to dla mnie nowe przeżycie i nie należy ono do przyjemnych. Po niecałej minucie jazdy robi mi się niedobrze. Na szczęście winda zwalnia, a drzwi się otwierają.
- Nasz apartament - mówi z dumą Haymitch i ręką wskazuje nam drogę.
Mamy do dyspozycji całe piętro. Jest to wielkie mieszkanie, które prezentuje się równie wykwintnie jak wagon kolejowy, którym przybyliśmy do Kapitolu. Katniss i ja otrzymujemy oddzielne sypialnie, i własne łazienki.
Po wejściu do mojego pokoju, zrzucam z siebie kostium i wskakuję pod prysznic. Effie powiedziała, że jest tu gorąca woda, a że w domu zazwyczaj jej brakowało, cieszę się jak dziecko, kiedy oblewa ona moje ciało. Prysznic wyposażony został w tablicę z ponad setką opcji regulacji temperatury wody, jej ciśnienia, wyboru rodzaju mydła, szamponu, zapachu, olejku oraz gąbek masujących. Całe te urządzenie wydaje mi się trochę dziwne. Zdaję sobie jednak sprawę, że tak wysoka technologia jest tutaj, w Kapitolu, na porządku dziennym. Pociągi, windy, prysznice, to wszystko mnie przerasta. Postanawiam jednak zachować spokój.
Gorąca woda dobrze na mnie działa. Moje szare komórki zaczynają pracować, przez co łatwiej jest mi wymyślić jakąś strategię, którą będę się kierował na arenie. Wiem, że mam jeszcze prawie tydzień, ale chciałbym mieć już wszystko przemyślane.
Nagle dociera do mnie, że ciężko będzie mi wrócić do domu, jestem nawet pewien, że nie wrócę. Podejmuję trudną decyzję, która być może będzie dla mnie śmiercionośna w skutkach... Postanawiam, że nie podniosę ręki na ani jednego trybuta. Nie byłbym w stanie zbić człowieka, wyrzuty sumienia by mnie zabiły. Postaram się trzymać jak najdalej od moich wrogów, nie wciągnę się w wir krwawej walki, która i tak nie przyniesie pozytywnych skutków. Pewnie umrę gdzieś sam, wycieńczony, głodny, spragniony.
O dziwo nie boję się śmierci, chcę tylko,m aby była szybka i w miarę bezbolesna. Wolałbym zginąć na początku niż wykrwawiać się w mękach przez kilka godzin, czy nawet przez kilka dni.
Myślę, że kwestie ogólnego zachowania się na arenie mam już przemyślaną. Teraz przychodzi czas na trudniejsze zagadnienie. Muszę się zastanowić jak zachowam się w stosunku do Katniss. Nie chcę mieć w niej wroga, nie chcę jej atakować, nie chcę z nią walczyć. Jest ona jedyną pamiątką, jaka pozostała mi po moim domu, po Dwunastce. Byłbym głupcem, gdybym chciał się jej pozbyć.
Najchętniej zawarłbym z nią sojusz. Oglądając poprzednie Igrzyska, doszedłem do wniosku, że sojusznik to dobry pomysł. Jest jednak jeden haczyk. Jeśli sojusznikom udałoby się przetrwać do końca, to znaczy aż reszta trybutów by zginęła, to musieliby oni podnieść na siebie rękę. W końcu tylko jedna, jedyna osoba wraca do domu. Nie dwie, lecz jedna.
Dlatego właśnie nie wiem co robić. Jeśli wszystkie sprawy by się tak potoczyły i ja oraz Katniss zostalibyśmy ostatnimi trybutami, to chciałbym, aby to ona wróciła do domu. Jest potrzebna swojej rodzinie, ma siostrę i matkę, które raczej zginęłyby bez jej pomocy.
- Peeta! - słyszę pisk Effie, która dobija się do moich drzwi. Nie słyszę kolejnych słów, gdyż szum wody zagłusza krzyk opiekunki. Zakręcam kurek i szybko wychodzę spod prysznica. O mało co, nie przewracam się na wilgotnych kafelkach. Ratuje mnie umywalka, której szybko się łapię.
Śmieję się z mojej niezdarności. Teraz jestem pewien, że na pewno nie jestem w stanie wygrać Igrzysk.
Owijam się ręcznikiem i wybiegam z łazienki. Effie chyba słyszy moje kroki, gdyż po raz kolejny słyszę jej pisk:
-Kolacja. Ubierz się i chodź do jadalni.
- Dobrze - odkrzykuję.
Podchodzę do szafy i programuje ją, aby wybrać ubranie, które mi się spodoba. Wybieram granatowy sweter i szare spodnie do kompletu. Przeczesuję wilgotne włosy ręką i przeglądam się w lustrze. Nie zależy mi na moim wyglądzie, jednak wiem, że Effie Trinket ma bzika na jego punkcie.
Kiedy wchodzę do jadalni nikogo nie ma jeszcze przy stole. Nie widzę Effie, Haymitcha ani Katniss. Zauważam jednak Cinnę i Portię - naszych stylistów - którzy stoją na malutkim balkonie z widokiem na Kapitol. Bez chwili zastanowienia podchodzę do nich. Potrzebuję towarzystwa, a poza tym Cinna i Portia są dla nas bardzo mili i wiem, że mogę sobie przy nich pozwolić na wszystko.
- O, Peeta - Portia uśmiecha się szeroko - I jak? Podoba ci się twój pokój?
- Jest... - szukam odpowiedniego słowa - Inny.
- Inny? - dziwi się Cinna i opiera się o balustradę.
- Tak, inny. Nie przywykłem do takich luksusów, to wszystko o drobinę mnie przerasta.
- Tak.. - odchrząkuje Cinna - Mamy jeszcze trochę czasu, może chcesz udać się ze mną na dach? Jest trochę zimno, ale widoki wszystko ci wynagrodzą.
- Pewnie -odpowiadam - Możemy iść.
Portia zostaje na balkonie, a ja i Cinna ruszamy korytarzem, po czym wchodzimy na małą klatkę schodową. Są tam schody, które zapewne prowadzą na dach. Wskakuje po nich, a kiedy wchodzę na dach i moim oczom ukazuje się panorama Kapitolu, zapiera mi dech w piersiach.
- Pięknie - tylko tyle udaje mi się wyjąkać.
Podchodzę do balustrady i spoglądam w dół. Widzę ścianę i zatłoczoną ulicę. Do moich uszu dociera warkot samochodów, sporadyczne okrzyki, dziwne, metaliczne pobrzękiwanie.
- Dlaczego pozwalają nam wchodzić tak wysoko? - zaciekawiło mnie, czy któryś z trybutów nie może się rzucić ze strachu w przepaść. Szczerze mówiąc, opcja takiej śmierci również mi się nie podoba, jednak czego się nie robi z rozpaczy.
- Nie skoczą, nie da się - tłumaczy Cinna - Wokoło Ośrodka Szkoleniowego rozciągnięte jest pole siłowe. Odrzuci ono człowieka z powrotem na dach. Ostrzegam się, że nie warto próbować, gdyż zetknięcie z tą elektryczną poświatą jest niesamowicie bolesne.
- Rozumiem - mówię.
Przez kilka minut wpatrujemy się w Kapitol i podziwiamy przepiękne widoki, jednak Cinna informuje mnie, że czas wracać. Kiwam głową i odwracam się na pięcie po raz ostatni pochłaniając urzekający widok.
Kroczymy korytarzem w stronę jadalni, z której wybiega moja opiekunka.
- Chodźcie do stołu! - woła nas Effie Trinket i macha do nas zachęcająco.
Ruszamy do jadalni i zajmujemy miejsca. Chwilę później zjawia się Katniss. Uśmiecham się do niej, ale ona odwraca wzrok. No cóż, nie trudno się dziwić, że ma zły humor.
Młody mężczyzna w białej tunice podaje nam wino w kieliszkach. Nigdy nie piłem alkoholu, ale wiem, że taka okazja już się nie powtórzy, więc biorę do ust łyk cierpkiego płynu i dochodzę do wniosku, że nie jest on wcale taki zły. Katniss zaś krzywi się kiedy upija łyk i z hukiem odstawia kieliszek na stół.
W jadalni zjawia się obsługa i podaje nam posiłek. W tym samym czasie zjawia się Haymich. Jest czysty, uczesany i ma świeże ubrania, które nie cuchną alkoholem. Dochodzę do wniosku, że Haymitch tak samo jak ja i Katniss ma własnego stylistę.
Przy stole toczy się niezobowiązująca rozmowa.Od czasu do czasu wtrącę jakieś dwa, czy trzy słowa, ale bardziej interesuje mnie posiłek. Obsługują nas młodzi ludzie, którzy krążą w milczeniu wokoło stołu i pilnują by półmiski i kieliszki zawsze były pełne.
Zjadam dużą porcję klusek w smakowitym, zielonym sosie i nakładam sobie kilka cieniutkich plasterków befsztyku.
Kiedy młoda dziewczyna z obsługi stawia na stolę fantastyczny tort jestem już pełny i nie jestem w stanie przełknąć już niczego innego. Dziewczyna sprawnie go podpala, a smakołyk staje w płomieniach.
- Dlaczego ten tort się zapalił? - pyta Katniss - Czy jest na alkoholu? To ostatnie czego mi trzeba.. Och, ja ciebie znam!
Wszyscy ze zdziwieniem spoglądamy na dziewczynę z obsługi, która milcząc kręci przecząco głową, odwraca się i wychodzi z pokoju. Patrzę na nią jeszcze przez chwilę, tak długo aż zniknie z widoku. Ciemnorude włosy, charakterystyczne rysy twarzy, porcelanowa cera... Mi również kogoś przypomina.
-Katniss, nie bądź śmieszna - prycha Effie - Niby skąd miałabyś znać awoksę. Myśl logicznie.
Pierwszy raz słyszę termin "awoksa". Zastanawiam się kim oni są. Chcę zadać męczące mnie pytanie, jednak uprzedza mnie Katniss:
-Kto to taki? Ci awosi?
-Awoksi to niemi służący- wyjaśnia Haymitch - Tej dziewczynie obcięto język, aby nie mogła mówić. Myślę, że dopuściła się zdrady w takiej, czy innej formie. Naprawdę wątpię, abyś ją znała.
- Nawet jeśli, nie wolno ci się odzywać do awoksów, chyba że wydajesz im polecenia - podkreśla Effie - Oczywiście, że jej nie znasz. Pewnie ci się przewidziało.
- Chyba rzeczywiście, tak tylko... - dziewczyna plącze się w słowach.

Katniss z nieodgadnioną miną wpatruje się w stół i skubie nerwowo obrus. Wydaje mi się, że jest ona zawstydzona, ale i zdenerwowana. Ewidentnie, musiała już gdzieś tą dziewczynę widzieć, nawet jeśli jest to wręcz nieprawdopodobne. Dochodzę do wniosku, że muszę jej pomóc i rozwiązać niezręczną sytuację. Rzucam pierwsze lepsze imię, jakie przyjdzie mi na myśl:
- Delly Carteright. To o niej pomyślałaś. Mnie też wydała się znajoma. Teraz wiem, kubek w kubek przypomina Delly - Zdaję sobie świadomość, że służąca ni w ząb, nie przypomina naszej znajomej z Dwunastego Dystryktu, jednak wyraz zaskoczenia szybko znika z twarzy Katniss, a pojawia się na niej zrozumienie.
- Oczywiście, o niej właśnie myślałam- Katniss podtrzymuje temat - To pewnie przez te włosy.
- Oczy też są bardzo podobne - dodaję i cieszę się w duchu z tryumfu, jaki odniosłem, gdyż Effie i Haymitch odpuszczają Katniss i wzruszają tylko ramionami.
- Chyba, że tak - podsumowuje Effie i wypija łyk wina.
- No proszę, wszytko jasne - konkluduje Cinna - Wracając do tortu - owszem, jest nasączony spirytusem, ale cały alkohol spłonął.
Zjadamy tort i przechodzimy do salonu, aby obejrzeć w telewizji powtórkę ceremonii. Kilka innych par wypadło całkiem nieźle, ale żadna z nich nie dorasta nam do pięt.
- Kto wpadł na pomysł, abyście trzymali się za ręce? - pyta Haymitch, lekko już zamroczony alkoholem.
- Cinna - prostuje Portia.
- Idealnie odmierzona szczypta buntu - chwali Haymitch - Doskonale wam to wyszło.
Opuszczam wzrok i wbijam go w podłogę. Trawie słowa mentora. Nie rozumiem o jaki bunt mu chodzi, Katniss także wydaje się byś zaskoczona tą opinią. Może chodzi mu o to, że na tle innych par, które stały sztywno w jak największej odległości od siebie wypadliśmy w lepszym świetle i to właśnie my zapadniemy ludziom w pamięć. Z jednej strony to dobrze, gdyż może uda nam się przez to zdobyć więcej sponsorów. Z drugiej jednak, sponsorzy nie ochroną nas przed wściekłymi z zazdrości trybutami na arenie. Na myśl o tym, co mogą nam zrobić, przechodzi mnie zimny dreszcz.
Po seansie Haymitch informuje nas, że jutro zaczynają się sesje treningowe. Mamy spotkać się przy śniadaniu, a mentor wyjaśni nam wtedy czego dokładnie od nas oczekuje. Następnie każe nam iść spać, gdyż chce w spokoju porozmawiać z Cinną, Portią i Effie.
Razem z Kattniss idę korytarzem do naszych pokojów. Domagam się od niej wyjaśnień, gdyż chcę wiedzieć kogo tak naprawdę przypominała awoksa. Może nie jest mi to potrzebne do szczęścia, jednak ciekawość nie daje mi spokoju.
Gdy stajemy przed drzwiami pokoju, należącego do Katniss, opieram się o ich framugę. Nie blokuje jej całkowicie przejścia, jednak chcę, aby dziewczyna zwróciła na mnie uwagę.
- Delly Cartwright - zaczynam prowokującym tonem - Kto by pomyślał, że właśnie tutaj uda nam się spotkać jej sobowtóra.
Katniss patrzy na mnie i widzę, że mocno się nad czymś zastanawia. Domyślam się, że chce mi wyznać prawdę, jednak nie wie od czego zacząć. Oboje wiemy, że ją osłaniałem, a z tego co zauważyłem, to Katniss nie lubi być niczyją dłużniczką. Dziewczyna przygryza wargę i zaczyna się nerwowo bawić palcami. Zauważam jej wahanie, więc aby przerwać tą niezręczną ciszę zmieniam temat. Jeśli Katniss będzie chciała, na pewno później mi o tym powie, mogę poczekać.
- Byłaś już na dachu? - pytam, a Katniss kręci przecząco głową - Cinna mnie tam zaprowadził. Widać stamtąd całe miasto. Tylko wiatr strasznie szumi w uszach.
Tak naprawdę chciałem jej przekazać, że na dachu nikt nie podsłucha naszej rozmowy. Jestem pewien, że tutaj, jesteśmy bez przerwy obserwowani, a nasze każde słowo jest rejestrowane i może został obrócone przeciwko nam, jeśli powiemy coś niestosownego.
- Może wybierzemy się tam teraz? - pyta Katniss.
- Pewnie, chodźmy - odpowiadam wesoło i uśmiecham się szeroko.
W kilka minut docieramy na dach. Wspinamy się po schodach na samą górę, do małego pomieszczenia w kształcie kopuły, z drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Wychodzimy na chłodny, wietrzny wieczór.
Razem z Katniss podchodzę do barierki na skraju dachu.
Opowiadam dziewczynie o mojej rozmowie z Cinną, mówię jej o polu siłowym i niebezpiecznych skutkach jego dotknięcia.
- Bezpieczeństwo ponad wszystko - podsumowuje Katniss z nutą sarkazmu w głosie - Jak myślisz obserwują nas teraz?
- Niewykluczone - przyznaję - Chodź obejrzeć ogród - mówię i wskazuję na drugą stronę kopuły, w której znajdują się kwiaty i małe drzewka w donicach.
Wchodzimy do kopuły i stajemy w środku ogrodu. Patrzę na Katniss wyczekująco.
- Któregoś dnia razem z moim z moim przyjacielem Gale'm - zaczyna szeptem Katniss - Polowaliśmy w lesie na zwierzęta. Nagle ujrzeliśmy tą dziewczynę, daję głowę, że to była ona. Oprócz niej, zauważyliśmy również jakiegoś chłopaka. Mieli brudne ubrania i podkrążone oczy. Biegli strasznie szybko, tak jakby ktoś by ich gonił, a ich życie byłoby zależne od ucieczki. Zamarliśmy na ich widok. Na pierwszy rzut oka było widać, że mają problemy, my jednak nie zareagowaliśmy. Nagle nie wiadomo skąd nadleciał poduszkowiec. Wypadła z niego siaka, która oplotła dziewczynę i błyskawicznie wciągnęła ją na pokład. Chłopaka zaś przebili włócznią, wystrzeloną z pokładu, zginął na naszych oczach. Dziewczyna wrzeszczała jego imię, jednak było już za późno. Potem poduszkowiec odleciał i wszystko wróciło do normy.
Katniss zaciska usta w wąską kreskę i widzę, że stara się nie rozpłakać.
- Widzieli cię? -pytam
- Nie mam pojęcia, ukryliśmy się. Ale jestem pewna, że dziewczyna zobaczyła nas oboje i wzrokiem błagała nas o pomoc. Żadne z nas nic nie zrobiło.
Katniss zaczyna drżeć i ukradkiem ociera samotną łzę, spływającą po jej policzku. Myślę, że przemarzła pod wpływem zimnego wiatru i tej okropniej opowieści. Jest mi przykro, że coś takiego ją spotkało i wiem, że nie było w tym jej winy, Gdyby ruszyła tej parze na pomoc, ona i Gale również zostaliby schwytani.
- Drżysz - mówię cicho. Ściągam kurtkę i zarzucam ją dziewczynie na ramiona. Katniss jej nie odrzuca i okrywa się nią.
Podnoszę ręce i delikatnie zapinam jej guzik przy szyi. Jej bliskość sprawia mi niewyobrażalną przyjemność.
- Byli tutejsi? - pytam szeptem.
Katniss kiwa głową.
- Jak myślisz, co tam robili? - zadaję kolejne pytanie.
- Nie mam pojęcia - odpowiada Katniss i obejmuje się rękoma.
Stoimy jeszcze przez chwilę ciszy, jednak wiatr się wzmaga i teraz naprawdę robi się zimno.
- Robi się zimno. Lepiej chodźmy do środka - proponuje Katniss.
W drodze do pokoju prowadzimy swobodną rozmowę. Rozmawiamy o Gale'u, rzekomym przyjacielu Katniss. Nie wiedzieć czemu,na myśl o tym chłopaku czuję ukłucie zazdrości.
Dowiaduje się, że to właśnie on odprowadził Prim na Dożynkach.
- Przyszedł się z tobą pożegnać? - pytam, a zazdrość wzmaga w moim sercu, kiedy słyszę pozytywna odpowiedź.
Peeta, opanuj się, myślę.
- Twój tata także do mnie przyszedł - mówi dziewczyna cicho.
Podnoszę zdziwiony brwi. Chcę, aby Katniss myślała, że nie miałem o tym zielonego pojęcia. Wiem jednak więcej, niż jej się wydaje.
- Znał twoją mamę, kiedy byli dziećmi - mówię i widzę, że zaskoczyłem tym Katniss.
- No tak - przyznaje dziewczyna - Dorastała w mieście.
Dochodzimy do drzwi pokoju Katniss. Dziewczyna zwraca mi kurtkę i mówi cicho:
- Widzimy się rano.
- Na razie -dodaję na pożegnanie i odchodzę korytarzem.
Kiedy docieram do mojego pokoju, zatrzaskuję za sobą drzwi. Nie mam sił na prysznic, więc zrzucam buty i w ubraniu wchodzę do łóżka.
Brakuje mi bliskości Katniss, brakuje mi jakiegokolwiek towarzystwa, Czuję się samotny i opuszczony.
Ciekawe, czy Katniss czuje to samo.
W myśli tej jest zawarte większe znaczenie, niż byłbym sobie je w stanie wyobrazić.  

Zapraszam do komentowania! 
1 Komentarz = 1 Porządny zastrzyk motywacji dla mnie :)






 


sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 3

Rozdział dedykuję mojej czytelniczce - Sarze. Może okazji do dedykacji jest brak, ale są za to szczere chęci :)

Budzi mnie pisk Effie Trinket, która woła, abym wstawał:
-Pobudka, pobudka, pobudka! Przed nami wielki, wielki, wielki dzień!
Jestem przyzwyczajony do wstawania o świcie, więc bez problemu zwlekam się z łóżka i zakładam te samo ubranie, które miałem wczoraj. Jest ono lekko pomięte, ale wątpię, aby ktokolwiek zwracał na to uwagę. Podchodzę do lustra i poprawiam zmierzwione blond włosy. Mój wygląd zbytnio mnie nie obchodzi, gdyż dojeżdżamy już do Kapitolu, gdzie czeka na mnie stylista, który się mną zajmie.
Wchodzę do wagonu restauracyjnego skąd dochodzą smakowite zapachy. Effie i Haymitch już tu są. Czuję się lekko rozczarowany, gdyż myślałem, że Katniss też już tu będzie. Mam jednak nadzieje, że dziewczyna niedługo się zjawi.
Zajmuje miejsce przy stole i z zakłopotaniem sięgam po jedną bułek.
Haymitch burczy coś pod nosem i popija herbatę zmieszaną z jakimś cuchnącym alkoholem.
- Och panie Abernathy- burzy się Effie - Nie może pan tyle pić!
- Skarbie - bełkocze pijak - Nie możesz tak się wszystkim przejmować, bo ci gorset pęknie - Haymitch wybucha śmiechem i oblewa się przy okazji śmierdzącą mieszanką.
Spoglądam na Effie Trinket, która łapie filiżankę kawy w swoje malutkie dłonie i szepcząc przekleństwa pod nosem wychodzi z przedziału. W tym samym momencie do wagonu wchodzi Katniss. Spogląda ze zdezorientowaną miną to na mnie, to na naszego mentora.
- Chodź, siadaj! - mówi Haymitch i kiwa zachęcająco.
Katniss podchodzi powoli do stołu i ze zmieszaną miną zajmuje jedno z wygodnych, obitych czerwonym aksamitem krzeseł. Obsługujący nas mężczyzna momentalnie kładzie przed nią wielki talerz pełen jedzenia. Katniss patrzy z zaciekawieniem na szklankę z gorącą czekoladą, jestem pewien, że nigdy dotąd nie widziała tego napoju.
- To gorąca czekolada - wyjaśniam - Smaczna.
Katniss wypija łyk słodkiego kremu, a w jej oczach pojawiają się iskierki. Smakuje jej. Uśmiecham się w duchu, gdyż cieszę się, że ma ona w końcu szansę najeść się do syta.
Po kilkunastu minutach jesteśmy już najedzeni, nic więcej nie zmieści mi się w brzuchu. Przez cały posiłek zajadaliśmy się z Katniss przeróżnymi potrawami. Haymitch zaś przez te kilkanaście minut sączył z kieliszka śmierdzący alkohol.
Patrzę na niego z konsternacją. Jest naszym mentorem, ma nam pomóc przetrwać igrzyska, a alkohol mu w tym nie pomoże. Sponsorzy, którzy przesyłają trybutom różne podarunki na arenę - jedzenie, wodę, lekarstwa - oczekują mentora z klasą, a temu pijakowi na pewno jej brakuje. Jeśli więc Haymitch Abernathy nie zmieni swojego postępowania, ja i Katniss będziemy skazani na nieuniknioną śmierć.
- Podobno ma pan nam udzielać rad - odzywa się Katniss i przeszywa wzrokiem mentora.
- Oto rada. Nie dajcie się zabić - odpowiada Haymitch i rży ze śmiechu.
Wymieniam wymowne spojrzenie z Katniss i czuję, że narasta we mnie złość.
- Jakie to śmieszne - cedzę. Wytrącam szklankę z ręki Haymitcha. Szkło rozpryskuje się na podłodze, krwistoczerwony napój spływa w stronę przeciwną do kierunku jazdy.
Haymitch waha się przez chwilę, a następnie wali mnie w szczękę i zrzuca mnie z krzesła. Czuję uciążliwy, pulsujący ból, przeszywający mój policzek. Zaciskam zęby, aby nie krzyknąć z bólu.
Katniss patrzy na mnie ze współczuciem, mieszającym się ze wściekłością w oczach i dobywa noża. Wbija go w stół pomiędzy dłonią Haymitcha, a butelką. O włos mija palce.
- I co to ma być? - pyta Haymitch - W tym roku trafili mi się wojownicy?
Dźwigam się z podłogi i nabieram garść lodu spod wazy z owocami. Chcę przyłożyć okład na zaczerwienioną szczękę.
- Nie - powstrzymuje mnie mentor - Niech się zrobi siniak. Widzowie uznają, że wdałeś się w bójkę z innym trybutem, zanim jeszcze wszedłeś na arenę.
- To wbrew zasadą - zauważam.
- Tylko jeśli Cię przyłapią. Siniak będzie świadczył o tym, że walczyłeś, a w dodatku nie dałeś się złapać. Dobrze się składa - Haymitch spogląda na Katniss, która z zaciętością w oczach odbiera jego spojrzenie - Potrafisz zrobić z tym nożem coś więcej, poza dziurawieniem stołu?
Katniss wyszarpuje nóż ze stołu i rzuca nim w szczelinę na ścianie. Jest dobra, a nawet bardzo dobra.
- Podejdźcie tu oboje - Haymitch ruchem głowy wskazuje środek przedziału.Wykonujemy polecenie, a on nas okrąża, a potem obmacuje jak zwierzęta. Katniss się wzdryga kiedy dotyka on jej mięśni i twarzy - Nie jesteście bez szans.Chyba macie niezłą kondycję. Po wizycie u stylisty zrobi się z was całkiem atrakcyjna para.
Wiem, że Głodowe Igrzyska to nie konkurs piękności, ale najprzystojniejsi trybuci i najpiękniejsze trybutki mają większą szansę na pomoc sponsorów, co zwiększa ich szansę na wygraną.
Po minie Katniss wnioskuję, że dziewczyna myśli właśnie o tym samym.
- Dogadajmy się - proponuje Haymitch i rozsiada się na jednym z foteli - Pomogę wam, ale tylko wtedy, jeśli nie będziecie mi przeszkadzać w życiu. Musicie robić wszystko, co wam każe. Bez wyjątku - ostatnie zdanie Hymitch skierował w stronę Katniss, która odpowiedziała mu na to kąśliwym spojrzeniem.
- Zgoda - odzywam się.
- Skoro ma pan nas wspierać, to proszę powiedzieć co powinniśmy zrobić na arenie - naciska Katniss - Jaka jest najlepsza strategia przy Rogu Obfitości, jeśli ktoś...
- Po kolei - przerwa jej wyraźnie zmęczony Haymitch - Za kilka minut wjedziemy na dworzec. Styliści wezmą was w obroty i nie spodoba wam się to co zobaczycie w lustrze. Mimo wszystko nie protestujcie.
- Zaraz, zaraz - zaczyna Katniss
- Żadne zaraz. Nie wolno wam protestować - powtarza Haymitch.
Bierze ze stołu butelkę i wychodzi z wagonu. Drzwi zamykają się za nim i w tej samej chwili pociąg pogrążą się w mroku. Wewnątrz pali się kilka lamp, ale za oknami panują kompletne ciemności,zupełnie jakby ponownie zapadła noc. Domyślam się, że wjechaliśmy w tunel, który biegnie pod skałami i prowadzi prosto do Kapitolu.
Stoimy w milczeniu, gdy pociąg pędzi przed siebie, tunel wydaje się bezkresny. Nie powiem, ale podoba mi się ta podróż. Zawrotna prędkość podnosi poziom adrenaliny w moich żyłach, co sprawia, że mam zawroty głowy. Kiedy jednak przypominam sobie gdzie zmierzamy, zadowolenie znika i zastępuje je strach, czysty strach.
Pociąg w końcu zwalnia, przedział wypełnia się jaskrawym światłem. Nie ma na to siły, oboje biegniemy do okna. Pochłaniamy wzrokiem to, co dotąd widzieliśmy wyłącznie na ekranach telewizorów. Kapitol rzeczywiście jest imponujący, zapiera mi dech w piersiach, kiedy patrzę na wspaniałość budynków, lśniących we wszystkich kolorach tęczy.
Kiedy wtaczamy się na dworzec ludzie rozpoznają pociąg i witają nas entuzjastycznie. Katniss z obrzydzeniem cofa się od okna, ja jednak pozostaję na moim miejscu i macham do roześmianego tłumu gapiów. Przestaję dopiero wtedy, gdy wjeżdżamy na peron, na który cywile nie mają wstępu.Tracę więc z nimi kontakt i odwracam się w stronę Katniss, która mierzy mnie zdekoncentrowanym wzrokiem. Wzruszam ramionami i z uśmiechem mówię:
- Kto wie? Ktoś z nich może być bogaty.
Obieram taką taktykę, gdyż chcę zdobyć jak najwięcej sponsorów, którzy pomogliby przetrwać naszej dwójce. Nie chodzi mi tylko o moje życie, chcę pomóc Katniss, gdyż z niewiadomych przyczyn zależy mi na niej, a poza tym byłoby to nie w porządku, gdybym odwrócił się od niej na arenie. Jesteśmy z tego samego Dystryktu, Dwunastka jest naszym wspólnym domem, co za tym idzie musimy o siebie nawzajem zadbać.
Po przyjeździe do Kapitolu zostajemy przewiezieni do Centrum Odnowy, w którym rozdzielają naszą
dwójkę. Zostaję zaprowadzony do specjalnego pomieszczenia, w którym czeka na mnie grupa roześmianych kapitolińczyków.
- Jaki śliczny chłopiec! - piszczy wysoka kobieta z burzą srebrnych włosów na głowie.
- Cudowny - wtóruje jej otyły mężczyzna, uśmiechając się. Nie umiem określić czy jest to szczery uśmiech. Wszyscy kapitolińczycy ukrywają swoje twarze pod maskami, a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie. Nakładają na siebie tony przedziwnego makijażu, robią tatuaże, doklejają rzęsy
Przez kilka kolejnych godzin jestem nacieramy różnego rodzaju kremami, olejkami i innymi pachnącymi substancjami. Następnie mężczyzna, który bez przerwy zachwycał się moją urodą, przyciął moje włosy i sprawił, że stały się jedwabiste w dotyku.
Kiedy w poprzednich latach oglądałem Głodowe Igrzyska, zawsze zastanawiałem się jak to możliwe, że wszyscy trybuci są nieprzeciętnej urody. Myślałem, że jest to jakiś dziwny zbieg okoliczności, ale się myliłem. Najbardziej dziwiłem się jednak, kiedy patrzyłem na trybutów z mojego dystryktu. Dokładnie pamiętałem ich twarze ze szkoły, na arenie zaś ciężko mi było ich poznać. Teraz wiem, że była to sprawka ich grup przygotowawczych i stylistów, którzy z szarych muszek zrobili z nich najurodziwsze pary, jakie kiedykolwiek było dane zobaczyć obywatelom Panem.
Ze mną i z Katniss zrobią dokładnie  to samo. Na nasz widok będą mdleli wszyscy mieszkańcy Kapitolu. Dystrykty będą obojętne na nasz wygląd, gdyż rodzinom i przyjaciołom trybutów jest wszystko jedno jak będziemy wyglądać w chwili naszej śmierci. Na arenę bowiem dwadzieścia trzy osoby dostają bilet w jedną stronę, śmierć jest dla nich nieunikniona. Tylko jeden szczęśliwiec, jeśli tak go można nazwać, zwycięża te okrutne rozgrywki i wraca cały i zdrowy do swojego dystryktu, gdzie żyje w szczęściu, spokoju i bogactwie do końca swojego życia.
Gdyby się nad tym zastanowić to nie wiem, czy przypadkiem śmierć na arenie nie byłaby lepszym rozwiązaniem niż przeżycie tego koszmaru. Owy zwycięzca musi żyć ze świadomością, że na jego sumieniu ciąży śmierć dwudziestu trzech niewinnych istnień. Nie dziwię się więc, że po jakimś czasie zwycięzcom odbija i popadają w nałogi tak jak Haymitch.
-Kochanie! - piszczy srebrnowłosa kobieta prosto do mojego ucha. Drażni mnie jej kapitoliński akcent, ale staram się z czystej grzeczności to ignorować - Przejdź tam - mówi i wskazuje na oszklone drzwi w drugim końcu pomieszczenia - Czeka tam na ciebie twoja stylistka.
Skinam głowom i schodzę z wysokiego fotela, na którym dotychczas siedziałem.
Jak się po kilkunastu minutach dowiaduję, kobieta, która została moją stylistką nazywa się Portia. Ma ona typowo kapitolińską urodę, wyróżnia ją jednak kojący i szczery uśmiech, który gości na jej twarzy odkąd mnie zobaczyła. Sprawia ona wrażenie miłej i serdeczniej osoby, więc postanawiam, że jej zaufam.
- Mój kolega Cinna, stylizuje trybutke z twojego dystryktu - mówi Portia - Ustaliliśmy, że dobrze by było, gdybyście podczas Parady Trybutów wystąpili w podobnych, a nawet takich samych strojach. Oczywiście muszą one być również zgodne z rodzajem przemysłu w waszym dystrykcie.
- Znów wystąpimy w stroju górnika? - pytam.
- Niezupełnie. Ten strój już spowszedniał. Razem z Cinną sprawimy, że trybuci z Dwunastego Dystryktu zapadną ludziom w pamięć, przez co zyskacie wielu sponsorów.
Kiwam głową i tak jak kazał nam Haymitch, zgadzam się na wszystko, co wymyśliła moja stylistka.
Kilka godzin później mam na sobie kostium, który może okazać się najbardziej spektakularnym ze wszystkich. To prosty, czarny, obcisły kombinezon, który okrywa mnie od kostek do szyi. Sznurowane buty ze lśniącej skóry sięgają mi do kolan. Tym, co wyróżnia ten kostium, jest zwiewna peleryna z pasków pomarańczowego, żółtego i czerwonego materiału. Na głowie mam czapkę do kompletu. Styliści zamierzają podpalić jedno i drugie, zanim nasz rydwan wytoczy się na ulicę.
Portia zapewniła mnie, że nie będzie to prawdziwy ogień. Użyjemy syntetycznego ognia.
Portia zaprowadza mnie do pomieszczenia, w którym znajduje się już Cinna i Katniss. Czuję ulgę kiedy ją widzę. Można powiedzieć, że Katniss jest jedynym wspomnieniem, jakie łączy mnie z moim domem.
Wszyscy są zachwyceni naszymi strojami. Ekipa przygotowawcza Katniss składająca się z dwóch kobiet i jednego mężczyzny dosłownie rzuca się na Cinne i gratuluje mu pracy. Stylista wydaje się jednak nieco znużony, gdy przyjmuje gratulacje.
Zostajemy zaprowadzeni na dolny poziom Centrum Odnowy, który w gruncie rzeczy jest gigantyczną stajnią. Ceremonia inauguracji zacznie się za moment. Trybuci są parami ładowani na rydwany, zaprzężone w czwórki koni.
Cinna i Portia prowadzą nas do rydwanu, ustawiają w dokładnie wyreżyserowanych pozach, poprawiają peleryny, a następnie oddalają się, aby zamienić słowo na osobności.
-Co o tym myślisz? - szepcze do mnie Katniss - O ogniu?
- Zedrę z ciebie pelerynę pod warunkiem, że ty zedrzesz moją - cedzę przez zęby.
-Umowa stoi - szepcze Katniss, nerwowo skubiąc brzeg peleryny.
- A gdzie Haymitch? - pytam, gdyż zauważam nieobecność naszego mentora.
- Jest tak przesiąknięty alkoholem, że raczej nie powinien się zbliżać do ognia - mówi Katniss.
Nagle oboje wybuchamy śmiechem. Jestem pewien, ze ten nagły atak wesołości spowodowany jest tym, że oboje okropnie denerwujemy się przed igrzyskami.
Rozpoczyna się muzyka inaugurująca igrzyska. Potężne wrota się rozstepują, odsłaniając ulice i tłumy ludzi na chodnikach.
Pierwszy rydwan zaprzężony w siwe konie przejeżdża przez wrota i rusza w głąb Kapitolu. Jadą nim trybuci z Jedynki, za nimi ruszają trybuci z Drugiego Dystryktu i tak dalej. Kiedy rydwan Jedenastego Dystryktu opuszcza stajnie, pojawia się Cinna z zapaloną pochodnią.
-Pora na nas - oznajmia i podpala peleryny zanim zdążymy zaprotestować - Pamiętajcie głowy wysoko. Uśmiech na twarzy. Publiczność się w was pokocha!
Rydwan rusza, a ja głośno nabieram powietrza w płuca. Nagle naszych uszu dobiega krzyk Cinny. Muzyka jednak zagłusza jego słowa, więc nie wiemy o co mu chodzi. Ponownie coś wykrzykuje i daje znaki rękami.
 - O co mu chodzi? - pyta Katniss. Spoglądam na nią i zapiera mi dech w piersiach. Wygląda olśniewająco.
- Chyba chce żebyśmy się wzięli za ręce - wyjaśniam i łapię Katniss za jej prawą dłoń.
Odwracamy się w stronę Cinny, na co on kiwa głową i podnosi kciuki. Po chwili znika nam z oczu, wjeżdżamy do miasta.
Wszyscy patrzą w naszą stronę, przestają zwracać uwagę na poprzedzające nas rydwany. Z początku jestem zdenerwowany i odrętwiały. Katniss również jest przytłoczona ową sytuacją.
Nagle zauważam nasz rydwan na wielkim ekranie telewizyjnym. Cała parada transmitowana jest na żywo w całym Panem. Na myśl o tym po raz kolejny przeszywa mnie zimny dreszcz. Rozluźniam się jednak, kiedy dochodzę do wniosku, że oboje wyglądamy rewelacyjnie. W półmroku płomienie iluminują nam twarze. Wydaje się, że ciągniemy za sobą ognistą poświatę, która spływa z powiewających peleryn. Nie potrzeba nam mocnego makijażu, bez niego wyglądamy lepiej, a przy tym jesteśmy łatwo rozpoznawalni. Portia miała racje. Z takim wyglądem zapadniemy ludziom w pamięć, przez co zyskamy więcej sponsorów, co zwiększy nasze szanse na wygranie Igrzysk.
Katniss ściska mnie mocniej za rękę, kiedy ludzie zaczynają skandować jej imię. To ona z naszej dwójki będzie bardziej rozpoznawalna, to ona ze względu na wygląd i umiejętności będzie miała większe szanse na przeżycie. Ta sytuacja powinna mnie irytować, ale jest inaczej. Każdy trybut chce wygrać, każdy chce przeżyć. Ja jednak mogę odpuścić sobie ten przywilej i przekazać go Katniss. Wszystko mi jedno, czy wygram ja, czy ona. Ważne, aby zwycięzca pochodził z naszego dystryktu, z Dwunastki. Szczerze mówiąc już dawno pogodziłem się ze śmiercią.
Kiedy docieramy do rynku, nie czuję już dłoni, którą Katniss ściska z ogromną siłą. Ona również to zauważa i rozluźnia chwyt, ale ja nie pozwalam jej zabrać jej ręki.
- Nie puszczaj mnie - protestuję - Proszę cię mógłbym spaść na ziemię.
- W porządku - zgadza się Katniss i dalej trzyma mnie za rękę.
Tak naprawdę nie chodzi mi o to, że mógłbym spaść. Nie chcę puszczać ręki mojej towarzyszki, gdyż sprawia mi to niesamowitą przyjemność. Po wyjeździe na Igrzyska czułem się samotny i pusty w środku, a jej obecność zapełnia tę pustkę, co dopiero dotyk jej delikatnych dłoni.
Dwanaście rydwanów okrąża rynek. Okna okolicznych budynków są zapełnione najdostojniejszymi obywatelami Kapitolu. Nasze kare konie ciągną rydwan prosto ku rezydencji prezydenta Snowa. Zatrzymujemy się przed budowlą, a muzyka cichnie po kunsztownym finale.
Prezydent staje na balkonie nad naszymi głowami i wygłasza słowa oficjalnego powitania. Podczas przemówienia staram się nie pokazać targających mną emocji, gdyż telewizja tradycyjnie robi przebitki na twarze trybutów. Zauważam, że naszemu dystryktowi poświęcają więcej czasu, ale trudno się im dziwić. Im bardziej się ściemnia, tym trudniej oderwać wzrok od otaczających nas płomieni.
Po przemowie po raz ostatni paradujemy wokoło rynku i znikamy w Ośrodku Szkoleniowym.
Ledwo zamknęły się za nami drzwi, a już otaczają nas ekipy przygotowawcze. Ich członkowie jednocześnie wykrzykują pochwały pod naszym adresem. Zauważam, że wielu trybutów patrzy na nas spode łba. Są zazdrośni i wściekli, dosłownie przyćmiliśmy konkurentów.
Cinna i Portia są na miejscu. Pomagają nam zeskoczyć z rydwanu i gaszą ogień, który nadal rozświetla nasze stroje.
Katniss puszcza moją dłoń i oboje masujemy zesztywniałe palce.
- Dzięki, że mnie trzymałaś. Czułem się trochę niepewnie - mówię i posyłam Katniss szczery uśmiech.
- To się nie rzucało w oczy - zapewnia mnie dziewczyna - Nikt nic nie zauważył, idę o zakład.
- A ja idę o zakład, że ludzie zauważyli tylko ciebie. Powinnaś częściej stawać w płomieniach - żartuję - Z ogniem ci do twarzy - Po raz kolejny uśmiecham się do niej szczerze, ze starannie wymierzoną dozą nieśmiałości.
Katniss odwzajemnia uśmiech i robi tajemniczą minę, po czym wspina się na palce i całuje mnie w sam środek siniaka, którego zafundował mi na policzku Haymitch.
Myślę, że gdyby nie Igrzyska, mnie i Katniss mogłaby połączyć prawdziwa przyjaźń.

Uwaga, mam jeszcze małą prośbę:
Jeśli czytasz moje i ff i masz możliwość komentowania to proszę - komentuj! :)
Wasze komentarze są dla mnie niezbędne. I to nie chodzi o same pozytywne opinie, jeśli masz jakieś zastrzeżenie lub coś niezbyt Ci się podoba, albo popełniam jakieś błędy - napisz i mnie popraw. To dla mnie bardzo ważne.
Dziękuję za uwagę! :)


sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 2

Ze łzami w oczach kroczę w stronę sceny. Nie chcę płakać, ale emocje biorą nade mną górę. Cały się trzęsę, kiedy niepewnym krokiem przeciskam się przez tłum chłopców, którzy choć mi współczują to oddychają z ulgą, że to nie oni zostali wylosowani.
Rozglądam się w poszukiwaniu twarzy, należących do mojej rodziny. Zauważam ojca. Stoi oparty o ścianę pewnego sklepu. Jego twarz nie zdradza żadnych uczuć, choć ja zbyt długo go znam. aby nie wiedzieć co się z nim dzieje. Widzę, że sytuacja go przerasta i że z trudem pohamowuje się od płaczu. Moja matka stoi obok niego, jest cała blada, choć stoi pewnie na nogach, tak jakby nic. Nieopodal moich rodziców stoi Sam -mój starszy brat. Kręci ponuro głową i obdarowuje mnie smutnym spojrzeniem.
Kiedy cały spocony docieram do głównej alejki, prowadzącej do sceny, podchodzi do mnie kilku Strażników Pokoju. Prowadzą mnie oni ku estradzie.
Staram się opanować i pewnym krokiem wspinam się na scenę.
Effie Trinket pyta o ochotnika, który zająłby moje miejsce. Odwracam głowę i zauważam Bena. Kiedy nasze oczy się spotykają, opuszcza on wzrok. Jest ode mnie starszy i silniejszy. Mógłby się za mnie zgłosić, gdyż ma on większe szanse na przeżycie niż ja. Wiem jednak, że tego nie zrobi.
Burmistrz przystępuje do odczytywania długiego, nudnego Traktatu o Zdradzie, jak co roku właśnie w tym momencie, taki jest wymóg. Nie dociera do mnie ani jedno słowo...
Myślę o Katniss - mojej współtowarzyszce. Nie przyjaźnimy się, ale darzę ją pewną, niezrozumiałą sympatią. Dlaczego to właśnie z nią będę musiał stoczyć bój na śmierć i życie?
Nie znamy się, nigdy nie rozmawialiśmy, ale zetknęliśmy się przed laty. Nigdy o tym nie zapomnę.
To wydarzyło się kilka lat temu. Padał intensywny deszcz, gdyż były to dni wczesnej wiosny. Tego ranka sam musiałem poradzić sobie z wypiekami z lekką pomocą matki, gdyż Ben zachorował, a tata i Sam udali się do Pałacu Sprawiedliwości w interesach.
Pracowałem już od ponad dwóch godzin. Czekałem na ostatnie dwa bochenki chleba, które piekły się w wielkim, kamiennym piecu. Wyjrzałem przez okno, a mój wzrok przykuła szara, skulona postać siedząca pod drzewem. Przyjrzałem się jej uważniej i poznałem ją. To była Katniss Everdeen, dziewczynka zamieszkująca Złożysko. Jej ojciec zginął trzy miesiące temu w katastrofie górniczej, przez co musiała ona sama wyżywić swoją rodzinę.
Ten widok ścisnął moje serce, dziewczyna wyglądała żałośnie. To co zrobiłem w tym momencie było nagłym, ale przemyślanym działaniem. Bochenki były już gotowe, ale specjalnie zepchnąłem je do paleniska. Przytrzymałem je tam kilka minut, a kiedy je wyjąłem i położyłem na stole, ich skórka była zwęglona. i w tym momencie do pomieszczenia, w którym się znajdowałem weszła moja matka.
- Peeta! - krzyknęła ze złością, kiedy zobaczyła spalony chleb -Jak mogłeś?!
Matka była wściekła, podeszła do mnie i uderzyła mnie.
- Rzuć to świni, ty durna istoto - krzyczała - Zmarnowany chleb, nikt przy zdrowych zmysłach go już nie kupi!
Wybiegłem przed piekarnie i oderwałem kawałek spalenizny, potem drugi i cisnąłem je do koryta. Od drzwi sklepu dobiegł dźwięk dzwonka, więc moja matka znikła w budynku, aby obsłużyć klienta. Obejrzałem się na piekarnię, gdyż chciałem sprawdzić, czy nikt nie idzie, a następnie szybko rzuciłem w stronę Katniss najpierw jeden, a zaraz za nim drugi bochen. Na koniec powlokłem się do piekarni i starannie zamknąłem za sobą kuchenne drzwi.
Odczekałem chwilę i znów wyjrzałem przez okno. Dziewczyny już tam nie było, tak samo jak chleba.
Tamten dzień zapadł mi głęboko w pamięć. Nieraz odwracałem się na korytarzu i napotykałem spojrzenie Katniss, która w tym samym momencie odwracała wzrok. 
Burmistrz kończy koszmarne przemówienie, poświęcone Traktatowi o Zdradzie i daje znak, abyśmy uścisnęli sobie dłonie. Ręce Katniss są delikatne, ale naznaczone bliznami po polowaniach, na które wybiera się razem z jej przyjacielem Gale'em. O ich wypadach do lasu wie już chyba cały dystrykt, gdyż wielu mieszkańców kupuje od nich zwierzynę i rośliny, jakie uda im się zdobyć. Mój ojciec kupuje od Katniss wiewiórki. Zawsze trafia je w oko, przez co mięso nie marnuje się niepotrzebnie.
Spoglądam w oczy dziewczyny i ściskam jej dłoń.
Odwracamy się twarzami di publiczności, rozlegają się dźwięki hymnu Panem. Ledwie przebrzmiewają końcowe dźwięki hymnu, tracimy wolność. Nikt nas nie skuwa kajdankami, ale w otoczeniu grupy Strażników Pokoju wmaszerowujemy przez główne wejście do Pałacu Sprawiedliwości. Podobno w przeszłości kilku trybutów próbowało stąd uciec, ale ja nie chcę tego robić. Wolę zginąć z honorem niż jako tchórz.
Strażnicy rozdzielają naszą dwójkę i prowadzą mnie korytarzem do pokoju, w którym przyjdzie mi się pożegnać z całą moją rodziną.
Wchodzę do pomieszczenia i rozglądam się po nim uważnie. Jest on ekskluzywnie urządzony. Wzrok przykuwają drogie meble, piękne ozdoby i wielkie, lśniące okna, które okalają ciężkie zasłony, sięgający podłogi, która wykonana jest z błyszczącego marmuru. Ściany pokryte są ciemnozieloną tapetą, a na środku pokoju leży wielki, czerwony dywan.
Strażnicy zamykają za sobą drzwi, a ja z dziwnym spokojem siadam na aksamitnym fotelu. Emocje nadal mnie nie opuszczają, ale staram się hamować łzy, które wciąż cisną mi się do oczu.
Po kilku minutach drzwi otwierają się i do środka wchodzi cała moja rodzina. Ojciec, matka, Sam i Ben.
Podbiegam do nich i przytulam moją matkę. Następnie obejmuje mojego ojca i moich braci. Boli mnie serce, kiedy się z nimi żegnam. Wiem, że ostatni raz ich widzę. Na arenie czeka mnie śmierć, nie mam szans na przeżycie.
Przez kilka minut stoimy i obejmujemy się wszyscy nawzajem. Nikt się nie odzywa. Cisza wyraża wszystkie nasze uczucia, oddaje cały nasz ból, który gromadzi się w naszych sercach.
Strażnicy przerywają tę wzruszającą chwilę. Ogłaszają, że to koniec odwiedzin i każą wyjść mojej rodzinie. Nie wstydzę się łez i drżącym głosem wykrzykuję do moich bliskich ostatnie słowa:
- Do widzenia - mówię przez łzy -Ja..
Nie udaje mi się skończyć zdania, gdyż strażnik wyprowadzają moją rodzinę z pokoju i zatrzaskują z hukiem drzwi.
Zdesperowany siadam na fotelu i chowam twarz w dłoniach. Trzęsę się ze strachu, a moje łzy ciekną strumieniami.
Po chwili do pokoju wchodzi strażnik i każe mi iść za nim. W holu spotykam się z Katniss i Effie Trinket, która entuzjastycznie informuje nas, że teraz wsiądziemy do samochodu i pojedziemy na dworzec.
Ukradkiem zerkam na Katniss. Jest spokojna, nie ma spuchniętych oczu.
Ona ma szanse -myślę - Dziewczyna ze Złożyska może wygrać Igrzyska.
Tylko raz w życiu jechałem samochodem, ale to było tak dawno, że prawie nic z tego nie pamiętam. Po krótkim czasie docieramy na dworzec kolejowy.
Na peronie roi się od dziennikarzy i ciekawskich mieszkańców Dwunastki. Dostrzegam siebie na ekranie na murze, telewizja na żywo transmituje nasze przybycie. Widać, że płakałem, ale nie wstydzę się łez. Wolę zginąć będąc sobą niż udając kogoś innego.
Przez kilka minut Effie Trinket każe nam stać przed wejściem do wagonu, aby dziennikarze nasycili się naszym widokiem. W końcu wpuszczają nas do środka. Drzwi litościwie się zamykają, a pociąg momentalnie rusza z miejsca.
Prędkość, jaką w mgnieniu oka nabieramy jest niesamowita. Fascynuje mnie nowoczesna technologia Kapitolu. Nigdy nie jechałem pociągiem, gdyż podróżowanie pomiędzy dystryktami, bez specjalnego zezwolenia jest zabronione.
Effie Trinket wesoło informuje nas, że do Kapitolu dotrzemy w jeden dzień.
Pociąg wiozący trybutów jest jeszcze wykwintniej urządzony niż pokój w Pałacu Sprawiedliwości. Otrzymaliśmy własne pomieszczenia z sypialnią, garderobą i własną łazienką.
Siadam na łóżku i czekam na naszą opiekunkę, która poszła teraz objaśnić wszystko Katniss. Po kilku minutach słyszę ciche pukanie do drzwi, które po chwili otwierają się, a do pokoju wmaszerowuje energicznie Effie Trinket.
-I jak? - pyta z wielkim uśmiechem kobieta – Cudownie tu prawda?
-Tak – odpowiadam krótko, gdyż nie mam ochoty wdawać się w rozmowę z tą dziwną osóbką.
-W szufladach znajdziesz wiele przepięknych ubrań – szczerbiocze Effie -Wszystkie są do twojej dyspozycji. Ubierz się ładnie i weź prysznic, za godzinę kolacja!
Kiwam głową i patrzę w stronę opiekunki, która pewnym krokiem opuszcza mój pokój.
Zrzucam z siebie mój dożynkowy strój i idę do łazienki wziąć prysznic. Jeszcze nigdy nie brałem prysznica, taki luksus posiadają jedynie kapitolińczycy i niektórzy bogatsi mieszkańcy dystryktów.
Po wyjściu z łazienki zakładam zwykłą, białą koszulę i jasne spodnie. Nie przejmuję się zbytnio włosami, więc tylko mierzwie je ręką i siadam na łóżku, do kolacji zostało jeszcze piętnaście minut. Postanawiam więc udać się już teraz do wagonu restauracyjnego.
Na korytarzu spotykam naszego mentora. Haymitch jest upity i ledwo co trzyma się na nogach. Klepie mnie po ramieniu i bełkocze, że idzie sobie uciąć drzemkę.
- Dobrze to panu zrobi - odpowiadam, starając się nie zwymiotować, gdyż cały fetor tego pijaka wypełnił moje nozdrza.
Mijam go pośpiesznie i wchodzę do kolejnego wagonu. Jadalnia jest wyłożona lśniącą boazerią, a na środku pomieszczenia stoi wielki stół, zastawiony łatwo tłukącymi się naczyniami. Zajmuję jedno z krzeseł i w ciszy czekam na Effie i Katniss. Wątpię, aby Haymitch pojawił się na kolacji.
Po chwili do wagonu wchodzi rozentuzjazmowana opiekunka i naburmuszona Katniss.
- Gdzie się podziewa Haymitch? - pyta Effie Trinket pogodnie.
- Kiedy go ostatnio widziałem, wspomniał, że idzie uciąć sobie drzemkę -wyjaśniam.
- Miał ciężki dzień - przyznaje Effie. Od razu widać, że z ulgą przyjmuje nieobecność mentora. Z resztą nie dziwię się jej.
Kolacja jest podawana na raty. Raczymy się po kolei gęstą zupą marchewkową, zieloną sałatą, kotletami jagnięcymi z piure ziemniaczanym, serem i owocami, ciastem czekoladowym. Przez cały posiłek Effie Trinket upomina nas, żebyśmy się nie przejadali, bo to nie koniec.Ja stosuję się do jej poleceń, ale Katniss opycha się po uszy, jednak nie dziwię się jej. Na pewno jeszcze nigdy nie miała okazji bez ograniczeń delektować się takimi pysznościami. Ona jest ze Złożyska, w którym głód jest ciągłym problemem, a do tego jej tata zginął w katastrofie górniczej, ona sama musi wyżywić całą rodzinę. Ja mam ojca piekarza, to co innego. Nie jestem zmuszony tak jak Katniss, do kładzenia się spać, kiedy kiszki marsza grają.
- Przynajmniej umiecie zachować się przy stole - komentuje Effie, kiedy kończymy danie główne - W ubiegłym roku trafiła mi się para, która jadła wszystko rękami, jak dzikusy. Ich widok przyprawił mnie o niestrawność.
Podnoszę głowę i spoglądam na Katniss, jest poczerwieniała na twarzy ze złości. Zeszłoroczni trybuci tak samo jak ona, pochodzili ze Złożyska i jestem pewien, że nigdy w swoim życiu nie zdołali najeść sie do syta. Kiedy te dzieciaki zobaczyły te wspaniałe potrawy, z pewnością nie myślały o dobrych manierach przy stole.
Widzę, że uwaga Effie dość mocno zirytowała Katniss. Celowo kończy więc ona posiłek palcami i wyciera dłonie o obrus. Podziwiam ją za jej odwagę i pewność siebie. Effie Trinket mocno zaciska usta w wąską kreskę i powstrzymuje się od komentarza.
Po kolacji próbuję utrzymać żywność, którą przed chwilą pochłonąłem w brzuchu. Zrobiłem się lekko zielonkawy, a mój żołądek informuje mnie, że przesadziłem z jedzeniem. Nie przywykł on do tak dużej ilości pokarmu.
Przechodzimy do innego przedziału, aby obejrzeć podsumowanie przebiegu dożynek z całego Panem. Oglądamy inne losowania, jeden po drugim. 
Najbardziej w pamięć zapadają mi trybuci z Pierwszego i Drugiego Dystryku, czyli tak zwani karierowcy. Jedynkę reprezentuje rosły chłopak, o ciemnych włosach i przepiękna dziewczyna, której twarz okalają złote włosy. Wstrzymuję oddech kiedy oglądamy relacje z Dwójki. W tym dystrykcie gigantyczny chłopak, rzuca się dobrowolnie pędem w stronę estrady, dowiadujemy się, że nazywa się on Cato i od dzieciństwa trenuje, aby wziąć udział w Głodowych Igrzyskach. Z jego twarzy udaje mi się wyczytać, że jest on pewien zwycięstwa. Katniss widocznie też to zauważyła, gdyż ściska mocno dłonie w pięści, tak że aż zbielały jej knykcie, a usta ma zaciśnięte w kreskę. Oboje wiemy, że Cato będzie naszym największym wrogiem na arenie. 
Serce podchodzi mi do gardła, kiedy w Jedenastym Dystrykcie wylosowana zostaje dwunastoletnia dziewczynka. Ma ona ciemnobrązową skórę i równie ciemne oczy. Pada pytanie o ochotników, ale nikt się nie kwapi, aby zająć jej miejsce. Moim zdaniem to okropne, kiedy tak małe dzieci są zmuszone rywalizować o życie z dwa razy potężniejszymi od siebie przeciwnikami. Kiedy Cato dopadnie Rue - bo tak nazywa się owa dziewczynka - Nie będzie miała ona jakichkolwiek szans na przeżycie.
Na sam koniec pokazują Dwunasty Dystrykt. Wywołano Prim, a Katniss biegnie, aby zgłosić się na ochotnika. Słychać rozpacz w jej głosie, kiedy zasłania ona siostrę własnym ciałem. Widzę jak Gale odciąga Prim od Katniss.
Spoglądam na moją towarzyszkę. Jest cała blada, a oczy przesłonięte ma mgłą łez. Chcę ją pocieszyć, powiedzieć jej coś pokrzepiającego, ale jaki w tym sens? Darzę ją niezrozumiałą sympatią i nie chcę, aby zginęła ona na arenie, ale i tak przyjdzie nam rozegrać pomiędzy nami grę, w której stawką będzie życie. Jeśli już Katniss miała by zginąć to wolałbym, aby nie zginęła z mojej ręki.
Obiecuję sobie w myślach, że nie podniosę ręki na tę dziewczynę, nawet jeśli równałoby się to z moją śmiercią.
Z powrotem skupiam się na Dożynkach. Haymitch spada z estrady, a prowadzący wydają z siebie zabawny jęk. Następnie zostaję wylosowany i cicho zajmuję wskazane miejsce. Podaję rękę Katniss. Ponownie rozbrzmiewa hymn i program dobiega końca.
- Wasz mentor musi się sporo nauczyć o sztuce prezentacji - mówi zniesmaczone Effie Trinket - Nie ma pojęciu o zachowaniu przed kamerami.
Parskam śmiechem.
- Był pijany - zauważam - Upija się co rok.
- Codziennie - dodaje Katniss i uśmiecha się mimowolnie.
- Ciekawe - syczy Effie - Czy to nie dziwne, że tak dobrze się bawicie? Wiadomo, że podczas Igrzysk mentor będzie pomostem między wami a światem. On posłuży wam radą, dotrze do sponsorów, zdecyduje o wręczaniu prezentów. Haymitch zapewne przesądzi o waszym życiu lub śmierci!
Jak na komendę do przedziału wtacza się Haymitch i rozsiewa nieprzyjemną woń alkoholu.
- Przegapiłem kolację? - pyta bełkotliwie, wymiotuje na kosztowny dywan i pada w sam środek wymiocin.
- Teraz się pośmiejecie - proponuje nam Effie Trinket. Wstaje szybko od stołu i z obrzydzeniem kica wokoło kałuży, i ucieka z przedziału.
Przez dłuższą chwile razem z Katniss obserwuję jak nasz mentor próbuje się podnieść ze swoich wymiocin. Robi mi się niedobrze i z trudem powstrzymuję wymioty.
Wymieniam z Katniss spojrzenia. Haymitch nie jest wiele wart, ale Effie ma racje. Gdy trafimy na arenę, zostanie nam tylko on. Solidarnie bierzemy go pod pachy i pomagamy mu dźwignąć się na nogi.
- Potknąłem się? - pyta pijak - Coś tu śmierdzi.
- Odprowadzimy pana do przedziału - proponuję - Spróbujemy pana doczyścić.
Wleczemy Haymitcha do jego przedziału i nie chcąc zabrudzać jego pokoju, zaciągamy go do łazienki i odkręcamy prysznic.
- Dziękuję - mówię do Katniss - Teraz dam już radę sam.
Widzę wdzięczność w jej oczach. Wiem, że nie jest ona chętna oglądać naszego mentora nago i wypłukiwać z jego włosów wymiociny.
- Dzięki - rzuca ziewczyna - Może przyślę kogoś z obsługi do pomocy?
- Nie, nie chcę ich tutaj - odpowiadam. Nie chcę oglądać tych zarozumiałych mieszkańców Kapitolu, dam sobie radę sam, chociaż wiem, że będzie ciężko.
Katniss opuszcza przedział Haymitcha, a ja zabieram się za doczyszczanie naszego mentora. Protestuje on kiedy oblewam go zimną wodą, ale chłodny prysznic choć troszkę go ożywi.
Z łazienki wlokę Haymitcha do jego sypialni i kładę go na łóżku. Narzucam na niego miękki koc i w pośpiechu opuszczam jego wagon. 
Wracam do mojego pokoju i podchodzę do okna. W oddali dostrzegam światła jakiegoś dystryktu. Myślę o mojej rodzinie. O mamie, tacie, Samie i Benie. Jestem pewien, że siedzą teraz w ciszy w naszej małej kuchni i rozpaczają nad moim losem. Uświadamiam sobie, że z sekundy na sekundę oddalam się od Dwunastego Dystryktu, od mojego domu. Wywołuje to ból w mojej piersi i łzy, które ściekają mi po policzkach.
Ściągam koszulę i spodnie i w samej bieliźnie kładę się do miękkiego, wielkiego łóżka, spokojnie zmieściłoby się w nim kilka osób.
Otulam się grubą, puchatą pierzyną, od razu robi mi się ciepło. Staram się uspokoić, ale łzy nadal płyną strumieniami z moich oczu. Czuję się okropnie samotny, pragnę czyjeś bliskości. Wiem jednak, że już nigdy jej nie doświadczę.
Zaciskam oczy i próbuję zasnąć. Aby się uspokoić, przywołuję sobie szczęśliwe wspomnienia, które związane są z moją rodziną. To działa, gdyż po kilkunastu minutach otula mnie sen.




 

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 1

Tekst pisany kursywą, będzie oznaczał, że dane wypowiedzenie jest cytatem z książki.

Pierwszy rozdział z czystej sympatii dedykuję admince z https://ask.fm/errpl :)
 

Budzi mnie krzyk mojej matki. Woła mnie, abym zszedł do piekarni, pomóc w porannych obowiązkach jakimi obarczeni są piekarze i ich rodziny. Zazwyczaj budzę się o określonej godzinie, ale wczoraj nie mogłem zasnąć, więc zaspałem. Wszystko to spowodowane jest nerwami przed dzisiejszymi dożynkami.
Podpieram się na łokciach i rozglądam po pokoju. Dziele go z moimi dwoma starszymi braćmi - Samem i Benem. Ich łóżka są rozgrzebane, więc dochodzę do wniosku, że już na pewno pomagają ojcu i matce.
Odrzucam koc na bok i zeskakuje z łóżka. Podłoga skrzypi pod moimi nogami, kiedy podchodzę do okna. Już świta. Słońca wygląda zza pagórków i oświetla swoimi promieniami gęsty las.
O tej porze Dwunasty Dystrykt budzi się do życia. Mieszkam w małym, jednopiętrowym domu przy rynku razem z moją rodziną. Okno pokoju, w którym się teraz znajduję, wychodzi jednak na podwórze, więc nie widzę co dzieje się na głównym placu. Mogę się jednak założyć, że kupcy i rzemieślnicy jeszcze słodko śpią, więc rynek jest prawie pusty. Prawie, bo jestem pewien, że co chwila przybywają na niego mieszkańcy, a przede wszystkim dzieci ze Złożyska - najbiedniejszego rejonu naszego dystryktu. Szukają one pożywienia, którego bez przerwy im brakuje.
Złożysko zamieszkują najbiedniejsi obywatele Dwunastki, są to przede wszystkim górnicy, którzy dostarczają węgla całemu Panem. Ci ludzie ledwo wiążą koniec z końcem, a wielu z nich umiera w bardzo młodym wieku. Zabija ich głód i choroby. Ciężko mi patrzeć na cierpienie tych ludzi, ale nie mogę nic zrobić.
Bogatsza warstwa społeczna Dwunastego Dystryktu - w tym moja rodzina - Zamieszkuje małe domy przy rynku i zajmuje się przede wszystkim kupiectwem i rzemieślnictwem.
Moja rodzina prowadzi piekarnie, umiejscowioną na parterze naszego domu. Cieszy się ona uznaniem, a nasze wypieki rozchodzą się bardzo szybko.
Wstajemy bardzo wcześnie, aby napiec odpowiednią liczbę pieczywa. Ojciec jest szanowanym piekarzem, matka nie piecze, tylko zajmuje się sprzedażą wypieków, a ja i moi bracia stanowimy pomoc naszym rodzicom.
Oddalam się do okna i kieruje się w stronę starej, drewnianej szafy, której drewno już dawno zbutwiało. Nie jesteśmy jednak, aż tak bogaci, aby było nas stać na wymianę mebli.
Otwieram drzwiczki szafy, które ustępują z głośnym skrzypnięciem. Ze środka wyciągam moją poplamioną koszulę i przetarte spodnie. Jest to strój, który codziennie zakładam do piekarni. Po pracy zazwyczaj się przebieram, gdyż nie na miejscu by było udać się do szkoły lub w inne miejsce publiczne w tak zaniedbanych ubraniach.
Karcę się jednak za takie myślenie, a kiedy przypominam sobie obdarte i zabrudzone pyłem węglowym stroje dzieci ze Złożyska robi mi się głupio.
Ubieram się i szybkim krokiem udaje się do łazienki. Niestety nie stać nas również na luksus bieżącej wody w kranach, więc na środku pomieszczenia, które nazywamy łazienką stoi wielka balia. Na szczęście jest ona już zapełniona wodą i nie będę musiał biec do studni, która stoi przy naszym domu i czerpać wody tak długo aż cała balia się nie napełni. Jeden z moich braci musiał ją zapełnić. Stawiam na Sama, gdyż Ben nie jest wielbicielem wody.
Obmywam ręce i twarz, i wycieram się w miękki ręcznik, wiszący na drewnianym kołku, wbitym w ścianę. Na piętnastą rocznicę swojego ślubu moi rodzice otrzymali od swoich znajomych zestaw pięciu bawełnianych ręczników. Mama schowała je gdzieś i użyczyła nam na razie tylko jednego z nich, gdyż takie ręczniki są w Dwunastym Dystrykcie uznawane za bogactwo.
Wychodzę z łazienki i zakładam niskie, skórzane buty, które otrzymałem od rodziców na szesnaste urodziny, są więc one nowością, a ja dbam o nie jak o żywą istotę.
Kiedy schodzę do piekarni mój ojciec wita mnie zdenerwowanym głosem i wytyka mi spóźnienie. Po chwili jednak do oczu napływają mu łzy i obejmuje mnie mocno.
Rozumiem jego zachowanie, wszyscy zachowują się inaczej w dniu dożynek. Ludzie współczują dzieciakom od dwunastego do osiemnastego roku życia, które muszą stawić się na placu przed Pałacem Sprawiedliwości o godzinie czternastej i wziąć udział w losowaniu, które zadecyduje o ich życiu lub śmierci.
Podwijam rękawy i od razu biorę się do roboty. Najpierw przygotowuje ciasto, które potem ugniatam i formuje w małe bułeczki.
W naszej piekarni role są podzielone. Moja matka sprzedaje, ojciec z pomocą Sama zajmują się chlebem, mi przypadły bułki, a Ben piecze słodkie rogaliki.
Kiedy uwiniemy się z wyznaczonymi zadaniami wszyscy razem zabieramy się za pieczenie malutkich ciasteczek, które klienci chętnie kupują. Pieczemy ciastka z czekoladą, owocami, cukrem, czy z różnego rodzaju nadzieniami. Ja preferuję ciastka z czekoladą, mam do niej słabość.
Pamiętam jak kilka lat temu, jako małe dziecko wyjadłem ojcu kilkanaście takich właśnie czekoladowych ciasteczek. Były one jeszcze ciepłe, więc najpierw oberwało mi się od matki, a później dostałem tak okropnych bólów brzucha, że przez blisko trzy miesiące nie tknąłem żadnych ciastek, o czekoladzie nie wspominając.
Ranek mija bardzo szybko, choć wolałbym, aby czas dłużył się w nieskończoność. Nie ukrywam, że podczas dożynek co roku trzęsę się ze strachu. Ani mi, ani innym dzieciakom nie uśmiecha się trafić na arenę i stoczyć bój na śmierć i życie z innymi dziećmi i nastolatkami z innych dystryktów.
Mam szesnaście lat, więc moje nazwisko pojawi się na karteczkach pięć razy. Nigdy nie byłem zmuszony zgłosić się po astragale, więc to najmniejsza liczba wpisów, jakie w moim wieku mogłem otrzymać. Ben ma osiemnaście lat, więc jego imię pojawi się siedem razy, Sam już od kilku lat nie bierze udziału w dożynkach, więc nie musi się martwić, że go wylosują.
Myślę o niektórych dzieciach ze Złożyska. Kilka lat temu został wylosowany dwunastoletni chłopczyk z tamtego rejonu który podczas swoich pierwszych dożynek posiadał już dziesięć wpisów, a ich ilość była spowodowana astragalami, które brał na swoje młodsze rodzeństwo i swoich schorowanych rodziców. Zginął on w pierwszej minucie od rozpoczęcia owych Igrzysk, przeszyty włócznią, a jego rodzina nadal nie pozbierała się po stracie syna i brata.
Dzieci i młodzież ze Złożyska są więc w o wiele gorszej sytuacji. Liczba moich wpisów nie może się równać z ilością wpisów niejednego nastolatka z tamtego rejonu.
W południe matka wzywa nas na obiad. Dziś raczymy się pieczoną kurą i świeżym chlebem, dożynkowe posiłki zawsze są uroczyste, a ta tradycja podtrzymuje się od wielu lat.
Po obiedzie udaje się do łazienki. Zrzucam z siebie zaplamione ubrania i biorę szybką, zimną kąpiel. Szoruje się dokładnie, nie omijając ani jednego zakamarka mojego ciała.
Po kąpieli wracam do pokoju i ubieram się w czyste ubrania, które mama przygotowała mi specjalnie na dożynki. Jest to dawny, dożynkowy strój Sama - biała koszula ze srebrnymi guzikami i szare spodnie. Nogawki są trochę za długie, więc podwijam je kilka razy i teraz stój pasuje jak ulał.
Kiedy zegar wybija pierwszą razem z rodzicami, braćmi i galopującym sercem udaje się na plac przed Pałacem Sprawiedliwości.
Zgromadziło się tam już sporo ludzi. Dzisiaj pomimo jaskrawych sztandarów, rozwieszonych na budynkach, wszyscy są przygnębieni. Obecność kamerzystów, dodatkowo psuje atmosferę. Ludzie schodzą się w milczeniu i podpisują listy obecności. Młodzież od dwunastego do osiemnastego roku życia zostaje zapędzona do podzielonych liniami sektorów. Najstarsi stoją z przodu, a młodsi z tyłu. Członkowie rodzin stają naokoło sektorów i mocno trzymają się za ręce.
Na scenie, ustawionej przed Pałacem stoją trzy fotele, mównica i dwie szklane kule, jedna dla chłopców, druga dla dziewcząt. Patrzę na kartki w kuli chłopięcej. Na pięciu z nich widnieje starannie wypisane nazwisko Peeta Mellark.
Staję z moimi rówieśnikami w sektorze przeznaczonym dla chłopców. Witam się z niektórymi z nich, gdyż znamy się ze szkoły. Nie mam jednak nikogo, kogo mógłbym nazwać przyjacielem. Posiadam jedynie kolegów, którzy tak samo jak ja pochodzą z bogatszej warstwy mieszkańców, z resztą matka i tak zabrania mi przebywać w towarzystwie dzieciaków ze Złożyska, czego trochę nie rozumiem. To ludzie tacy sami jak my, tylko trochę biedniejsi.
Gdy zegar na wieży ratusza wybija drugą, burmistrz wchodzi na mównicę i zaczyna czytać. Rok po roku wysłuchujemy tego samego.
Opowiada on o historii Panem i wyjaśnia zasady Igrzysk. Wtrąca też kilka zdań na temat Mrocznych Dni, które są przyczyną powstania Głodowych Igrzysk.
- To dla nas czas żałowania za błędy i okazja do wdzięczności- przemawia burmistrz.
Później burmistrz odczytuje listę zwycięzców z naszego dystryktu. Dwunastka dorobiła się ich dwóch z czego tylko jeden żyje. Jest to pijak - Haymitch Abernathy. Właśnie w tym momencie owy zwycięzca pojawia się na scenie. Jest pijany i zdezorientowany
Burmistrz wydaje się zaniepokojony. Pośpiesznie próbuje spróbuje skierować uwagę widzów z powrotem na dożynki, przedstawiając Effie Trinket.
Effie podchodzi do mównicy i rozentuzjazmowanym głosem wita się z nami tradycyjnym okrzykiem "Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja!". 
Kiedy nadchodzi pora na losowanie, Effie truchta do kuli dziewcząt z tłumaczeniem, że "Damy mają pierwszeństwo". Zanurza rękę w owej kuli po chwili wyciąga jedną karteczkę, która jest przekleństwem dla jednej z dziewcząt i jej rodziny.
Effie Trinket wraca na mównice, wygładza papierek i głośno odczytuje nazwisko.
 - Primrose Everdeen! - wykrzykuje i przeczesuje wzrokiem tłum dziewcząt, które wypuszczają powietrze z ulgą.
Znam to nazwisko, wiem o kim mowa. Primrose to dwunastoletnia, chuda blondynka ze ze Złożyska. To okropne kiedy tak małe dzieci muszą brać udział w krwawej jadce.
Primrose wychodzi z tłumu dziewcząt i kieruje się w stronę estrady, jest cała blada i zauważam, że próbuje się ona nie rozpłakać.
Nagle z tłumu wyskakuje ciemnowłosa dziewczyna. Znam ją to Katniss Everdeen, moja rówieśniczka, a siostra Primrose.
- Prim! - krzyczy Katniss i biegnie w stronę dziewczynki.
Ludzie zaczynają szeptać i wyciągać głowy, aby mieć jak najlepszy widok na tą scenę. Ja sam nie chcę na to patrzeć, ale słyszę krzyk Katniss i płacz Prim.
- Zgłaszam się an ochotnika!- wykrzykuje Katniss, a mi zamiera serce - Zgłaszam się na trybuta!
Na twarzy Effie maluje się lekka konsternacja, ale że reguły Igrzysk pozwalają na ochotników, jeśli także biorą oni udział w losowaniu i są tej samej płci zaraz wraca jej entuzjastyczny uśmiech.
- Zapraszamy! - piszczy Effie i gestem nakazuje Katniss wejść na scenę.
Primrose protestuje, ale osiemnastoletni Gale, który przyjaźni się z Katniss odciąga małą i zabiera ją do mamy.
Katniss wchodzi na scenę cała blada, ale zachowuje kamienną twarz. Podziwiam ją za ten czyn, nie wiem czy ja byłbym w stanie zgłosić się za inną osobę.
Effie świergocze, aby mieszkańcy Dwunastki nagrodzili ochotniczkę gromkimi brawami.
Nagle dzieje się coś niespodziewanego. Najpierw jedna osoba, potem następna, a potem niemal wszyscy w tłumie dotykają ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej dłoni i wyciągają ją ku Katniss.
Ja także wykonuję owy gest. Oznacza on podziękowanie, a także podziw. Tak się żegna kogoś drogiego sercu.
Haymitch przerywa ową wzruszającą chwilę i zaczyna klepać Katniss po plecach:
- Ona mi się podoba - bełkocze pijak.
Następnie podchodzi niebezpiecznie blisko krańca sceny i traci równowagę. Zwala się on ze sceny, a siła uderzenia pozbawia go przytomości.
Effie Trinket patrzy z obrzydzeniem w jego stronę, a następnie truchta do kuli z karteczkami chłopców. Wkłada rękę do naczynia i wyciąga karteczkę. Wraca na mównicę i odchrząkuje.
Zamykam oczy i ściskam dłonie w pięści. Powtarzam sobie, że to nie ja, to na pewno nie ja...
Jednak się mylę. Kiedy Effie odczytuje nazwisko trybuta moich uszu dobiega jej wesoły krzyk:
- Peeta Mellark!
Otwieram oczy i z przerażeniem wpatruje się w estradę. Otaczający mnie koledzy patrzą na mnie ze smutkiem.
To koniec - myślę i stawiam pierwszy, nieśmiały krok w kierunku sceny, w kierunku śmierci.