Jestem słaby. Wiem o tym. Może nie fizycznie, jednak moja psychika kuleje i brak mi jakichkolwiek szans na przeżycie tych Igrzysk. Jeśli jednak nie jestem w stanie pomóc samemu sobie, to może przydam się innym? Chciałbym umrzeć z wiedzą, że pomogę komuś innemu przeżyć. Chcę pomóc Katniss, chcę aby ta dziewczyna wróciła do domu, do rodziny. Bez niej jej matka i siostra zginą, nie poradzą sobie, więc zabójca Katniss będzie miał trzy osoby, zamiast jednej na sumieniu.
Tak, pomogę jej. Jestem tego pewien. Muszę jednak wymyślić jakiś sposób, gdyż wiem, że duma Katniss nie pozwoli jej przyjąć ode mnie tak wielkiego daru, jakim jest moje życie. Poświęcę się dla niej, jednak musi mi ona na to w choć małej części pozwolić.
-Peeta! - słyszę pisk panny Trinket - Śniadanie, pośpiesz się, już jesteś spóźniony.
-Dobrze! - odkrzykuje i zsuwam się z ciepłego łóżka. Idę do łazienki i biorę szybko prysznic, aby się odświeżyć i aby oczyścić umysł. Koszmary nie znikają, jednak udaje mi się zepchnąć się na drugi plan. Zakładam ubrania przygotowane na krześle i szarpię klamkę. Wybieram na korytarz i wpadam w Haymitcha.
-Spokojnie - Haymitch zanosi się śmiechem - Jedzenia starczy dla każdego.
- Przepraszam - odchrzakuję i poprawiam pogniecioną koszulkę.
-Jak się spało? – zagaduje Haymitch. Zauważam, że mentor jest dzisiaj wyjątkowo miły i… Trzeźwy. Nie, to nie może być prawda.
-Bardzo dobrze – kłamię i przywołuje na twarz grymas przypominający uśmiech.
-To dobrze – podsumowuje Haymitch.
Nie odzywamy się więcej do siebie i w ciszy docieramy do jadalni. Przy stole siedzi już Katniss i zajada się przeróżnymi smakołykami. Na samą myśl o śniadaniu burczy mi w brzuchu. Uśmiecham się do dziewczyny i podchodzę do specjalnie przygotowanego stołu, aby nałożyć sobie porcję jedzenia.
-Miłego dnia skarbie – rzuca Haymitch i puszcza do Katniss oczko, na co dziewczyna krzywi się z niesmakiem.
Współczuję Katniss, gdyż chyba bym oszalał, gdyby ktoś traktował mnie tak protekcjonalnie i zwracał się do mnie per „skarbie”. Siadam przy stole i zabieram się za jedzenie. Mój talerz jest zapełniony aż po brzegi. Jajka, kiełbaski, sałatka. Nie wiem, czy będę w stanie zjeść to wszystko, ale z zapałem zabieram się do roboty.
Napycham sobie usta i podnoszę głowę, aby sprawdzić co robią inni. Katniss jeździ widelcem po talerzu i zerka z ukosa na naszego mentora. Dopiero teraz zauważam, że ja i dziewczyna jesteśmy prawie identycznie ubrani. Nie czuję się z tym dobrze, gdyż nie chcę, aby Portia i Cinna robili z nas bliźniaków, ale nie mogę się sprzeciwiać. Obiecaliśmy Haymitchowi, że nie będziemy marudzić i chociaż widzę, że żadnemu z nas podobieństwo nie jest na rękę, nie odzywam się.
Spoglądam na Haymitcha, który pochłonął właśnie sporą porcję wołowiny. Wzdycha i w końcu odsuwa talerz. Z kieszeni wyciąga butelkę, przez dłuższą chwilę pije, a następnie opiera się łokciami na stół. No tak, mogłem się tego spodziewać. Nasz mentor nigdy nie był i zapewne nie zamierza jeszcze przez długi czas być trzeźwym.
- Do rzeczy – odzywa się – Szkolenie. Jeśli chcecie to na początek mogę was uczyć osobno. Musicie teraz zdecydować.
-Dlaczego mielibyśmy się uczyć osobno? – pyta Katniss.
-Czasem się zdarza, że ktoś dysponuje jakąś skrywaną umiejętnością, z która nie chcę się zdradzić – tłumaczy Haymitch.
Wymieniam z Katniss spojrzenia.
- Nie skrywam żadnych szczególnych umiejętności – mówię – A twoje już znam, prawda? Chodzi o to, że zjadłem już niejedną twoją wiewiórkę.
Katniss piorunuje mnie wzrokiem, jakbym powiedział coś niestosownego. Może nie zdawała sobie sprawy, że jej zdobycze stawały się moim pożywieniem?
- Może nas pan uczyć razem – mówi Katniss po krótkiej przerwie.
- Nie ma sprawy. Skoro tak, powiedzcie mi co potraficie – Haymitch patrzy na nas wyczekująco.
Czuję nie miłe ukłucie. Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie potrafię. Jestem bezużyteczny. Po raz kolejny udowadniam sobie, że nie poradzę sobie na arenie. Katniss to co innego. Jest szybka, sprawna fizycznie i przede wszystkim doskonale strzela z łuku. Na pewno sobie poradzi, przynajmniej jedno z nas da radę.
- Ja nic nie potrafię – oświadczam starając się zatuszować smutek w moim głosie – Pieczenia chleba nie liczę.
- I słusznie. A ty, Katniss? Wiem, że nieźle władasz nożem.
- Tak sobie, ale umiem polować – wyjaśnia dziewczyna – Strzelam z łuku.
-Dobrze sobie radzisz na łowach?
Katniss robi zamyśloną minę. Pewnie zastanawia się nad pytaniem mentora i kalkuluje swoje umiejętności. Nie wiem czemu tak długo jej to zajmuje. Przecież jest świetna.
- Nie najgorzej – mówi dziewczyna, a ja przewracam oczami. Ach, ta skromność.
- Jest świetna – dopowiadam starając się zabrzmieć pewnie – Mój ojciec kupuje od niej wiewiórki. Od niego wiem, że nigdy nie przeszyła strzałą ciała. Zawsze trafia prosto w oko. Potrafi położyć nawet jelenia.
- Co ty wygadujesz? – pyta Katniss podejrzliwie.
- Sama zadaj sobie to pytanie – odpowiadam – Jeśli on ma ci jakoś pomóc to przecież musi poznać twoje umiejętności, a przecież masz się czym chwalić.
- Może lepiej opowiesz coś o sobie? – warczy Katniss. Nie mam pojęcia co ją tak zirytowało, przecież chciałem jej pomóc – Widziałam cię na rynku. Bez trudu dźwigasz kilkudziesięciokilowe worki z mąką. Czemu o tym nie wspomnisz? To nie byle co.
-Jasne. Jestem pewien, że na arenie będzie mnóstwo worków z mąką, żebym sobie nimi porzucał w ludzi – odparowuje – Przenosząc ciężary, nie nauczysz się walczyć z wrogiem, dobrze o tym wiesz.
-Jest dobry w zapasach – dorzuca Katniss i patrzy wyczekująco na Haymitcha.
-Jaki z tego pożytek? – cedzę z niesmakiem. Ta rozmowa zbacza na niewłaściwy tor. Jestem pewien, że nie wygram, nie przeżyję, a Katniss budzi we mnie niepotrzebną nadzieję.
- Na igrzyskach zawsze dochodzi do walki wręcz – mówi Katniss patrząc mi w oczy – Wystarczy, że zdobędziesz noż, a twoje szanse całkowicie wzrosną. Jeśli ja zostanę zaatakowana, będzie po mnie.
Zabolało. Myśl, że Katniss miałaby zginąć na arenie sprawia mi ból. Zaciskam oczy i staram się opanować. Jednak moja wyobraźnia podsuwa mi obrazy martwej dziewczyny. Nie mogę, nie mogę, nie mogę…
- Nikt cię nie zaatakuję! – wybucham – Zaszyjesz się gdzieś na drzewie i będziesz odstrzeliwała wrogów z łuku – przerywam, aby nabrać powietrza. Głos mi się łamie – W iesz co powiedziała moja mama? Byłem pewien, że chce mnie pocieszyć, mówiąc, że Dystrykt Dwunasty może się w końcu doczekać zwycięzcy. Dopiero później dotarło do mnie, że nie chodziło jej o mnie, tylko o ciebie!
Ulżyło mi kiedy to z siebie wyrzuciłem, jednak myśl, że własna matka we mnie nie wierzy, sprawia że odechciewa mi się o cokolwiek walczyć. Tracę wolę walki i chęć życia. Nigdy nie czułem się tak okropnie jak w tym momencie.
- E tam – Katniss macha lekceważąco ręką – Miała na myśli ciebie i tyle.
Teraz już całkowicie się pogubiłem. Nie wiem, czy Katniss powiedziała to ze względu na mnie, gdyż chciała mnie pocieszyć, czy po prostu jej duma nie pozwoliła jej przyjąć do wiadomości, że ktokolwiek tak się o niej wyrazić. Choć znam ją od wielu lat, Katniss Everdeen nadal jest dla mnie zagadką, z która niedługo będę musiał się zmierzyć.
- Powiedziała: „Przeżyje, poradzi sobie. To urodzona zwyciężczyni”.
Zamykam tym dziewczynie usta. Katniss dostrzega cierpienie w moich oczach, gdyż jej wzrok mięknie. Przez chwilę nikt nic nie mówi. Jest mi trochę głupio, gdyż prawie rozkleiłem się przy mentorze i dziewczynie, jednak nie przywiązuje do tego zbytniej uwagi. Musiałem to powiedzieć, musiałem zrzucić z siebie ten ciężar.
Po chwili Katniss podnosi wzrok, a ja widzę, że jej wargi drżą, kiedy mówi:
-Przeżyłam, bo kiedyś ktoś mi pomógł.
Spuszczam wzrok i wbijam go w bułkę, którą Katniss trzyma w swoich dłoniach. Czyli pamięta. Przypominam sobie tyły piekarni, zimny deszcz i jej udręczone spojrzenie.
Nabieram powietrza i przyjmuję kamienny wyraz twarzy.
-Na arenie też ci pomogą – wzruszam ramionami – Sponsorzy będą biegli ci z pomocą.
- Tak samo mnie, jak i tobie – dopowiada dziewczyna, świdrując mnie wzrokiem.
-Ona nie ma pojęcia! – zwracam się do Haymitcha – Nie wie, jak ludzie na nią reagują.
Opuszczam wzrok i wbijam go w stół. Nie chcę patrzeć na Katniss. Ona chyba naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że stała się ulubienicą tłumu. Zgłaszając się za siostrę, podbiła ich serca. Ludzie wiedzą, że Katniss Everdeen nie podda się bez walki, dlatego jestem pewien, że już teraz ma ona wielu sponsorów, którzy w każdym momencie zechcą przybiec jej z pomocą. Irytuje mnie jej niewiedza. Powinna o tym wiedzieć, ale wzniosła wokoło siebie mury i nie dopuszcza do siebie, żadnej informacji. Wiem także, że chce ona działać na własną rękę. Jest samowystarczalna i przesadnie skromna. Jej skromność zaczyna mi już działać na nerwy, chociaż wiem, że nie mam powodów do złości.
Po jakiej minucie Haymitch zabiera głos.
-No proszę interesujące. Katniss nie mogę dać ci gwarancji, że na arenie pojawią się łuki i strzały, ale podczas indywidualnego pokazu przed organizatorami powinnaś zademonstrować swoje umiejętności. Do tego czasu trzymaj się z dala od łucznicta.
Katniss pyta Katniss jak radzi sobie z zastawianiem pułapek, ale ja przestaję ich słuchać. Na chwilę zamykam się w sobie, gdyż muszę zebrać wszystkie myśli. Chwila ciszy, zawsze odświeża mój umysł, więc po kilku minutach powracam do rozmowy. Trafiam w idealny moment, gdyż właśnie teraz Haymitch zwraca mi uwagę, że nie powinnam lekceważyć mojej siły.
- W ośrodku szkoleniowym mają przyzwoite ciężary, ale trzymaj się od nich z daleka, dobrze? – kiwam głową – Zajmijcie się jakimiś innymi, dawniej nie znanymi przez wam umiejętnościami. Nauczcie się posługiwać mieczem, rozpalać ognisko, czy wiązać przyzwoite węzły. To naprawdę wam się przyda. Wszystko jasne?
Zgodnie kiwamy głowami.
- Jeszcze jedna sprawa – przypomina sobie Haymitch – Chcę, żebyście w miejscach publicznych cały czas trzymali koło siebie – Oboje zaczynamy protestować, ale Haymitch wali otwartą dłonią w stół – Przez cały czas! Bezdyskusyjnie! Wszyscy mają widzieć jak okazujecie sobie sympatię, uwierzcie – to wam pomoże! A teraz żegnam. O dziesiątej przy windzie spotkacie się z Effie. Zabierze was na szkolenie.
Wstaję od stołu i szybko odchodzę do mojego pokoju. Jestem zły, jest mi smutno… Czuję się beznadziejnie. Rzucam się na łóżko i staram się poukładać myśli, ale słabo mi to idzie. W sumie publiczne okazywanie sympatii tak bardzo mi nie przeszkadza, gdyż naprawdę ją lubię jednak boli mnie to, jak zachowuje się w stosunku do mnie. Robi mi niepotrzebną nadzieję, a przecież wie, że przeżyje tylko jedna osoba i mam świadomość, że oboje zrobimy wszystko co w naszej mocy, aby było to jedno z nas. Zdaję sobie sprawę, że lepiej by było gdyby to ona wygrała. Jednak wiem, że Katniss nie pozwoli sobie pomóc, co dopiero oddać za nią życię, Muszę coś wymyślić, musze jej pomóc, jednak ona nie może o tym wiedzieć. Po chwili wpadam na genialny pomysł. Wszystko będzie miało odwrotne skutki jak na początku zamierzałem, może nawet umrę będąc przez nią znienawidzoną, ale nie przeszkadza mi to. Mam plan i będę się go trzymał do końca.
Kiedy dochodzi dziesiąta idę do łazienki i myję zęby. Wizja spotkania się z innymi trybutami wcale nie jest mi na rękę, jednak nie mam wyjścia.
Gdy nadchodzi pora spotykam się z Katniss i Effie, i razem ruszamy do Sali treningowej.
Sals ta mieści się na podziemnych kondygnacjach, ale dzięki windom docieramy tam w niecałą minutę. Choć wstyd mi się do tego przyznać to przejażdżka wywołuje u mnie wielką radość.
Wchodzimy do Sali i przyglądamy się rywalom. Tylko ja i Katniss jesteśmy ubrani tak samo.
Dołączamy do kręgu trybutów, tłoczących się wokoło Atali – kobiety, która tłumaczy nam zasady treningów. Odczytuje ona nazwy stanowisk, a ja spoglądam na Katniss. Przygląda się ona innym trybutom, a po jej minie odgaduję, że nie jest ona zadowolona. Ale nie dziwię się jej. Są oni wysocy, silnie zbudowani, a ich wzrok zdradza, że zrobią wszystko, aby wygrać. Są w stanie zabić każdego, kto stanie im na drodze.
Atala kończy swój monolog, a wszyscy rozchodzą się do wybranych stanowisk.
-Od czego chciałabyś zacząć? – pytam Katniss.
- Możemy zawiązać kilka węzłów.
- Nie ma sprawy.
Trener widocznie cieszy się z przybycia kursantów i od razu bierzemy się do pracy. Nie idzie mi źle jednak sprawne palce Katniss lepiej radzą sobie z grubymi sznurami. Przez okrągłą godzinę uczymy się zastawiać jedną pułapkę, dzięki czemu opanowujemy to do perfekcji.
Później przechodzimy do stanowiska kamuflażu, co mnie niezwykle interesuje. Trener kamuflażu nie kryje entuzjazmu dla moich osiągnięć.
- Robię torty – tłumaczę kiedy widzę zafascynowaną minę Katniss, kiedy patrzy na moje osiągnięcia.
-Zobaczymy, czy wrogów ubijesz równie dobrze jak śmietanę – zauważa kąśliwie.
Parskam śmiechem. Cieszę się, że chociaż przez chwilę umiemy się ze sobą dogadać. Może nie będzie tak źle jak to sobie na początku wyobrażałem.
Przez kolejne trzy dni spokojnie zaliczamy kolejne stanowiska, mijając łucznictwo i ciężary. Potrafimy sprawnie rozpalić ognisko, dobrze miotamy nożami i budujemy szałasy.
Trzeciego dnia szkolenia wywołują nas z lunchu na indywidualne pokazy przed organizatorami. Dystrykt po dystrykcie, najpierw chłopak potem dziewczyna. Wychodzi na to, że będę przedostatni.
Razem z Katniss snuję się po jadalni i w ciszy czekamy na naszą kolej. Kiedy zostajemy sami wymieniamy spojrzenia pełne obaw, nadziei i zdenerwowania. Siedzimy w milczeniu, aż w końcu pada nazwisko Mellark. Wstaję.
-Pamiętaj co mówił Haymitch, żebyś pokazał swoją siłę – mówi Katniss, ale sprawia wrażenie jakby nie chciała tego powiedzieć.
- Dzięki, będę pamiętał – mówię – A ty.. Strzelaj celnie.
Katniss kiwa głową. Wchodzę na wielką salę. Na trybunach siedzą organizatorzy i inni wysoko postawieni ludzie. Wydają się jednak znużeni i tylko kilka osób zauważa moje wejście. Przełykam ślinę i kieruję się do stanowiska z ciężarami. Teraz albo nigdy, mówię sobie i chwytam za największy i ewidentnie najcięższy ciężar. Nie uginam się jednak i zdaję sobie sprawę, że nie jest tak źle, dźwigałem cięższe worki.
Staję na wyznaczonej linii i biorę zamach. Rzucam najmocniej jak umiem, a ciężar ląduje w sporej odległości ode mnie. Jestem zadowolony z mojego wyniku i spoglądam ukradkiem na sponsorów. Kiwają oni głowami, a wielu z nich rozmawia ze sobą szeptem, wskazując na mnie palcem.
Powtarzam cały proces jeszcze trzy razy, za każdym razem pobijając poprzednią odległość. Ostatni rzut jest tak silny, że ciężar spada poza wyznaczonym polem. Jestem z siebie naprawdę dumny.
- Dziękujemy – jeden z organizatorów zwraca się do mnie wyjątkowo ciepłym głosem – Możesz iść.
Skinam głową i odwracam się na pięcie. Maszeruję do wyjścia i wsiadam do winy. Dopiero kiedy nikt na mnie nie patrzy, pozwalam sobie na tryumfalny uśmiech.
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału :)
Zapraszam do komentowania - to naprawdę jest mi potrzebne! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz