niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 1

Tekst pisany kursywą, będzie oznaczał, że dane wypowiedzenie jest cytatem z książki.

Pierwszy rozdział z czystej sympatii dedykuję admince z https://ask.fm/errpl :)
 

Budzi mnie krzyk mojej matki. Woła mnie, abym zszedł do piekarni, pomóc w porannych obowiązkach jakimi obarczeni są piekarze i ich rodziny. Zazwyczaj budzę się o określonej godzinie, ale wczoraj nie mogłem zasnąć, więc zaspałem. Wszystko to spowodowane jest nerwami przed dzisiejszymi dożynkami.
Podpieram się na łokciach i rozglądam po pokoju. Dziele go z moimi dwoma starszymi braćmi - Samem i Benem. Ich łóżka są rozgrzebane, więc dochodzę do wniosku, że już na pewno pomagają ojcu i matce.
Odrzucam koc na bok i zeskakuje z łóżka. Podłoga skrzypi pod moimi nogami, kiedy podchodzę do okna. Już świta. Słońca wygląda zza pagórków i oświetla swoimi promieniami gęsty las.
O tej porze Dwunasty Dystrykt budzi się do życia. Mieszkam w małym, jednopiętrowym domu przy rynku razem z moją rodziną. Okno pokoju, w którym się teraz znajduję, wychodzi jednak na podwórze, więc nie widzę co dzieje się na głównym placu. Mogę się jednak założyć, że kupcy i rzemieślnicy jeszcze słodko śpią, więc rynek jest prawie pusty. Prawie, bo jestem pewien, że co chwila przybywają na niego mieszkańcy, a przede wszystkim dzieci ze Złożyska - najbiedniejszego rejonu naszego dystryktu. Szukają one pożywienia, którego bez przerwy im brakuje.
Złożysko zamieszkują najbiedniejsi obywatele Dwunastki, są to przede wszystkim górnicy, którzy dostarczają węgla całemu Panem. Ci ludzie ledwo wiążą koniec z końcem, a wielu z nich umiera w bardzo młodym wieku. Zabija ich głód i choroby. Ciężko mi patrzeć na cierpienie tych ludzi, ale nie mogę nic zrobić.
Bogatsza warstwa społeczna Dwunastego Dystryktu - w tym moja rodzina - Zamieszkuje małe domy przy rynku i zajmuje się przede wszystkim kupiectwem i rzemieślnictwem.
Moja rodzina prowadzi piekarnie, umiejscowioną na parterze naszego domu. Cieszy się ona uznaniem, a nasze wypieki rozchodzą się bardzo szybko.
Wstajemy bardzo wcześnie, aby napiec odpowiednią liczbę pieczywa. Ojciec jest szanowanym piekarzem, matka nie piecze, tylko zajmuje się sprzedażą wypieków, a ja i moi bracia stanowimy pomoc naszym rodzicom.
Oddalam się do okna i kieruje się w stronę starej, drewnianej szafy, której drewno już dawno zbutwiało. Nie jesteśmy jednak, aż tak bogaci, aby było nas stać na wymianę mebli.
Otwieram drzwiczki szafy, które ustępują z głośnym skrzypnięciem. Ze środka wyciągam moją poplamioną koszulę i przetarte spodnie. Jest to strój, który codziennie zakładam do piekarni. Po pracy zazwyczaj się przebieram, gdyż nie na miejscu by było udać się do szkoły lub w inne miejsce publiczne w tak zaniedbanych ubraniach.
Karcę się jednak za takie myślenie, a kiedy przypominam sobie obdarte i zabrudzone pyłem węglowym stroje dzieci ze Złożyska robi mi się głupio.
Ubieram się i szybkim krokiem udaje się do łazienki. Niestety nie stać nas również na luksus bieżącej wody w kranach, więc na środku pomieszczenia, które nazywamy łazienką stoi wielka balia. Na szczęście jest ona już zapełniona wodą i nie będę musiał biec do studni, która stoi przy naszym domu i czerpać wody tak długo aż cała balia się nie napełni. Jeden z moich braci musiał ją zapełnić. Stawiam na Sama, gdyż Ben nie jest wielbicielem wody.
Obmywam ręce i twarz, i wycieram się w miękki ręcznik, wiszący na drewnianym kołku, wbitym w ścianę. Na piętnastą rocznicę swojego ślubu moi rodzice otrzymali od swoich znajomych zestaw pięciu bawełnianych ręczników. Mama schowała je gdzieś i użyczyła nam na razie tylko jednego z nich, gdyż takie ręczniki są w Dwunastym Dystrykcie uznawane za bogactwo.
Wychodzę z łazienki i zakładam niskie, skórzane buty, które otrzymałem od rodziców na szesnaste urodziny, są więc one nowością, a ja dbam o nie jak o żywą istotę.
Kiedy schodzę do piekarni mój ojciec wita mnie zdenerwowanym głosem i wytyka mi spóźnienie. Po chwili jednak do oczu napływają mu łzy i obejmuje mnie mocno.
Rozumiem jego zachowanie, wszyscy zachowują się inaczej w dniu dożynek. Ludzie współczują dzieciakom od dwunastego do osiemnastego roku życia, które muszą stawić się na placu przed Pałacem Sprawiedliwości o godzinie czternastej i wziąć udział w losowaniu, które zadecyduje o ich życiu lub śmierci.
Podwijam rękawy i od razu biorę się do roboty. Najpierw przygotowuje ciasto, które potem ugniatam i formuje w małe bułeczki.
W naszej piekarni role są podzielone. Moja matka sprzedaje, ojciec z pomocą Sama zajmują się chlebem, mi przypadły bułki, a Ben piecze słodkie rogaliki.
Kiedy uwiniemy się z wyznaczonymi zadaniami wszyscy razem zabieramy się za pieczenie malutkich ciasteczek, które klienci chętnie kupują. Pieczemy ciastka z czekoladą, owocami, cukrem, czy z różnego rodzaju nadzieniami. Ja preferuję ciastka z czekoladą, mam do niej słabość.
Pamiętam jak kilka lat temu, jako małe dziecko wyjadłem ojcu kilkanaście takich właśnie czekoladowych ciasteczek. Były one jeszcze ciepłe, więc najpierw oberwało mi się od matki, a później dostałem tak okropnych bólów brzucha, że przez blisko trzy miesiące nie tknąłem żadnych ciastek, o czekoladzie nie wspominając.
Ranek mija bardzo szybko, choć wolałbym, aby czas dłużył się w nieskończoność. Nie ukrywam, że podczas dożynek co roku trzęsę się ze strachu. Ani mi, ani innym dzieciakom nie uśmiecha się trafić na arenę i stoczyć bój na śmierć i życie z innymi dziećmi i nastolatkami z innych dystryktów.
Mam szesnaście lat, więc moje nazwisko pojawi się na karteczkach pięć razy. Nigdy nie byłem zmuszony zgłosić się po astragale, więc to najmniejsza liczba wpisów, jakie w moim wieku mogłem otrzymać. Ben ma osiemnaście lat, więc jego imię pojawi się siedem razy, Sam już od kilku lat nie bierze udziału w dożynkach, więc nie musi się martwić, że go wylosują.
Myślę o niektórych dzieciach ze Złożyska. Kilka lat temu został wylosowany dwunastoletni chłopczyk z tamtego rejonu który podczas swoich pierwszych dożynek posiadał już dziesięć wpisów, a ich ilość była spowodowana astragalami, które brał na swoje młodsze rodzeństwo i swoich schorowanych rodziców. Zginął on w pierwszej minucie od rozpoczęcia owych Igrzysk, przeszyty włócznią, a jego rodzina nadal nie pozbierała się po stracie syna i brata.
Dzieci i młodzież ze Złożyska są więc w o wiele gorszej sytuacji. Liczba moich wpisów nie może się równać z ilością wpisów niejednego nastolatka z tamtego rejonu.
W południe matka wzywa nas na obiad. Dziś raczymy się pieczoną kurą i świeżym chlebem, dożynkowe posiłki zawsze są uroczyste, a ta tradycja podtrzymuje się od wielu lat.
Po obiedzie udaje się do łazienki. Zrzucam z siebie zaplamione ubrania i biorę szybką, zimną kąpiel. Szoruje się dokładnie, nie omijając ani jednego zakamarka mojego ciała.
Po kąpieli wracam do pokoju i ubieram się w czyste ubrania, które mama przygotowała mi specjalnie na dożynki. Jest to dawny, dożynkowy strój Sama - biała koszula ze srebrnymi guzikami i szare spodnie. Nogawki są trochę za długie, więc podwijam je kilka razy i teraz stój pasuje jak ulał.
Kiedy zegar wybija pierwszą razem z rodzicami, braćmi i galopującym sercem udaje się na plac przed Pałacem Sprawiedliwości.
Zgromadziło się tam już sporo ludzi. Dzisiaj pomimo jaskrawych sztandarów, rozwieszonych na budynkach, wszyscy są przygnębieni. Obecność kamerzystów, dodatkowo psuje atmosferę. Ludzie schodzą się w milczeniu i podpisują listy obecności. Młodzież od dwunastego do osiemnastego roku życia zostaje zapędzona do podzielonych liniami sektorów. Najstarsi stoją z przodu, a młodsi z tyłu. Członkowie rodzin stają naokoło sektorów i mocno trzymają się za ręce.
Na scenie, ustawionej przed Pałacem stoją trzy fotele, mównica i dwie szklane kule, jedna dla chłopców, druga dla dziewcząt. Patrzę na kartki w kuli chłopięcej. Na pięciu z nich widnieje starannie wypisane nazwisko Peeta Mellark.
Staję z moimi rówieśnikami w sektorze przeznaczonym dla chłopców. Witam się z niektórymi z nich, gdyż znamy się ze szkoły. Nie mam jednak nikogo, kogo mógłbym nazwać przyjacielem. Posiadam jedynie kolegów, którzy tak samo jak ja pochodzą z bogatszej warstwy mieszkańców, z resztą matka i tak zabrania mi przebywać w towarzystwie dzieciaków ze Złożyska, czego trochę nie rozumiem. To ludzie tacy sami jak my, tylko trochę biedniejsi.
Gdy zegar na wieży ratusza wybija drugą, burmistrz wchodzi na mównicę i zaczyna czytać. Rok po roku wysłuchujemy tego samego.
Opowiada on o historii Panem i wyjaśnia zasady Igrzysk. Wtrąca też kilka zdań na temat Mrocznych Dni, które są przyczyną powstania Głodowych Igrzysk.
- To dla nas czas żałowania za błędy i okazja do wdzięczności- przemawia burmistrz.
Później burmistrz odczytuje listę zwycięzców z naszego dystryktu. Dwunastka dorobiła się ich dwóch z czego tylko jeden żyje. Jest to pijak - Haymitch Abernathy. Właśnie w tym momencie owy zwycięzca pojawia się na scenie. Jest pijany i zdezorientowany
Burmistrz wydaje się zaniepokojony. Pośpiesznie próbuje spróbuje skierować uwagę widzów z powrotem na dożynki, przedstawiając Effie Trinket.
Effie podchodzi do mównicy i rozentuzjazmowanym głosem wita się z nami tradycyjnym okrzykiem "Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja!". 
Kiedy nadchodzi pora na losowanie, Effie truchta do kuli dziewcząt z tłumaczeniem, że "Damy mają pierwszeństwo". Zanurza rękę w owej kuli po chwili wyciąga jedną karteczkę, która jest przekleństwem dla jednej z dziewcząt i jej rodziny.
Effie Trinket wraca na mównice, wygładza papierek i głośno odczytuje nazwisko.
 - Primrose Everdeen! - wykrzykuje i przeczesuje wzrokiem tłum dziewcząt, które wypuszczają powietrze z ulgą.
Znam to nazwisko, wiem o kim mowa. Primrose to dwunastoletnia, chuda blondynka ze ze Złożyska. To okropne kiedy tak małe dzieci muszą brać udział w krwawej jadce.
Primrose wychodzi z tłumu dziewcząt i kieruje się w stronę estrady, jest cała blada i zauważam, że próbuje się ona nie rozpłakać.
Nagle z tłumu wyskakuje ciemnowłosa dziewczyna. Znam ją to Katniss Everdeen, moja rówieśniczka, a siostra Primrose.
- Prim! - krzyczy Katniss i biegnie w stronę dziewczynki.
Ludzie zaczynają szeptać i wyciągać głowy, aby mieć jak najlepszy widok na tą scenę. Ja sam nie chcę na to patrzeć, ale słyszę krzyk Katniss i płacz Prim.
- Zgłaszam się an ochotnika!- wykrzykuje Katniss, a mi zamiera serce - Zgłaszam się na trybuta!
Na twarzy Effie maluje się lekka konsternacja, ale że reguły Igrzysk pozwalają na ochotników, jeśli także biorą oni udział w losowaniu i są tej samej płci zaraz wraca jej entuzjastyczny uśmiech.
- Zapraszamy! - piszczy Effie i gestem nakazuje Katniss wejść na scenę.
Primrose protestuje, ale osiemnastoletni Gale, który przyjaźni się z Katniss odciąga małą i zabiera ją do mamy.
Katniss wchodzi na scenę cała blada, ale zachowuje kamienną twarz. Podziwiam ją za ten czyn, nie wiem czy ja byłbym w stanie zgłosić się za inną osobę.
Effie świergocze, aby mieszkańcy Dwunastki nagrodzili ochotniczkę gromkimi brawami.
Nagle dzieje się coś niespodziewanego. Najpierw jedna osoba, potem następna, a potem niemal wszyscy w tłumie dotykają ust wskazującym, środkowym i serdecznym palcem lewej dłoni i wyciągają ją ku Katniss.
Ja także wykonuję owy gest. Oznacza on podziękowanie, a także podziw. Tak się żegna kogoś drogiego sercu.
Haymitch przerywa ową wzruszającą chwilę i zaczyna klepać Katniss po plecach:
- Ona mi się podoba - bełkocze pijak.
Następnie podchodzi niebezpiecznie blisko krańca sceny i traci równowagę. Zwala się on ze sceny, a siła uderzenia pozbawia go przytomości.
Effie Trinket patrzy z obrzydzeniem w jego stronę, a następnie truchta do kuli z karteczkami chłopców. Wkłada rękę do naczynia i wyciąga karteczkę. Wraca na mównicę i odchrząkuje.
Zamykam oczy i ściskam dłonie w pięści. Powtarzam sobie, że to nie ja, to na pewno nie ja...
Jednak się mylę. Kiedy Effie odczytuje nazwisko trybuta moich uszu dobiega jej wesoły krzyk:
- Peeta Mellark!
Otwieram oczy i z przerażeniem wpatruje się w estradę. Otaczający mnie koledzy patrzą na mnie ze smutkiem.
To koniec - myślę i stawiam pierwszy, nieśmiały krok w kierunku sceny, w kierunku śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz